Jestem tutaj nowy, więc na wstępie wypada się przywitać... a więc WITAM SERDECZNIE i przechodzę do tematu.
Jestem osobą z natury sceptyczną i cechuje mnie duży racjonalizm. Nie przeszkadza mi to jednak, aby czytać fora o podobnej jak to tematyce. Traktuję tematy i osobiste doświadczenia osób tutaj się wypowiadających ze sporym dystansem. Część z nich (nie mówię wszystkie!) wygląda na fikcję i wymysł piszącego, którego to powody najlepiej zna autor. Niemniej jednak osobiście doświadczam od pewnego czasu zjawisk (choć to za poważne słowo), może zdarzeń, których NIE potrafię racjonalnie wytłumaczyć. Są to niewielkie zdarzenia, których jednak częstotliwość jest zastanawiająca. Jako prolog przyszłych zdarzeń miała trzykrotnie miejsce sytuacja, która na wszelkie znane mi racjonalne sposoby jest niewytłumaczalna.
Zanim przejdę do elaboratu, pragnę PRZESTRZEC, iż NIE będzie tutaj krwawych opisów, Ufo, symboliki cyfr, zdjęć, ani innej formy uwiecznienia „niewiadomego”. Będzie za to potok słów i specyficzny (podobno) styl pisania. Kto przez to przebrnie, kto mnie zrozumie i kto da wiarę…?
Dobiegam szybkim krokiem trzydziestej wiosenki. Jestem typowym mieszczuchem wychowanym wśród blokowiska, który niecałe 7 lat temu został wyrwany z tego zgiełku, i ku swoje radości zamieszkuje szczęśliwie wioskę niedaleko przedmieść średniej wielkości miasta. Dom, w którym zamieszkałem był stawiany od podstaw, więc jest stosunkowo nowym budynkiem.
Przez 2-3 lata wiadomym jest, iż nowy budynek „pracuje”. Potem sytuacja normuje się, chyba że zachodzą szybkozmienne zjawiska atmosferyczne, spadek temperatur, wiatr itp. Wszystko było dobrze na przestrzeni ok. 4-5 lat od zamieszkania, jednakże ostatnimi czasy zachodzą specyficzne zjawiska w pokoju, w którym spędzam większość dnia i w którym śpię.
Zaczęło się około półtora roku temu, kiedy zamieszkałem ze swoją kobietą. Jako, żeby korzystać z dobrodziejstw tarasu czy też balkonu, oraz lepszej niż w mieście widoczności nieba zakupiłem lunetę. Dostałem BARDZO okazyjnie sprzęt, który może nie jest wielce wybitny, ale umożliwia już ciekawe obserwacje. Wkrótce potem miało miejsce trzykrotnie zdarzenie, którego nie potrafię w żaden sposób wytłumaczyć, a który dla dobra sprawy nazwałem… o tym później, najpierw opiszę, cóż miało miejsce.
Statyw owej lunety jest solidnie osadzony, stabilny, bo jako takowy powinien być bezpieczny dla wymiennych okularów. Jak więc możliwym jest, aby osłona okularu samoistnie spadła z tacki przymocowanej do statywu? Dla zobrazowania posłużę się poglądowym zdjęciem zaczerpniętym z Google http://www.cloudynights.com/classifieds/da...0021b-large.jpg
Otóż owa biała plastikowa część widoczna na foto, to osłona soczewki okularu, która… znalazła się nagle na podłodze pewnego pięknego zimowego wieczora, kiedy siedzieliśmy i oglądaliśmy TV (gwoli ścisłości, to owa osłonka powinna zakrywać okular OD GÓRY, a u mnie spadła jedna z leżących luzem). Jakim sposobem? Są ścianki wokół tacki, a sprzęt jest wypoziomowany! Wykluczam jakiekolwiek drgania podłoża, bowiem w tej skali byłyby odczuwalne. Uznałem to jako dziwne, obróciłem w żart żeby dziewczę nie straszyć, ale za drugim i trzecim takim przypadkiem w ciągu około miesiąca/półtorej musiałem jakoś to nazwać… nazwałem trywialnie może, ale „manifestacją lunetnika”;) Obracałem w żart, że okazało się dlaczego niemal darmo nowy prawie sprzęt okazyjnie kupiłem, że przynajmniej mamy jakieś towarzystwo na piętrze i zwierzaka nam nie trzeba itd. Tematem – żeby było jasne – zafrapowałem się po trochu, napisałem nawet na innym forum o tej sprawie, ale potraktowano to jako dobrą zabawę, poradzono mi wysypywać okruszki chleba na tą tackę, albo poważniej: sprawdzić żyły wodne(? Bez przesady!) itp.

Zaczęło się niewinnie. Jakiś hałas z wiklinowego kosza na śmieci, jakby prostująca się plastikowa – niedokręcona butelka po coli, z tą różnicą, że wszelkie plastikowe butelki segreguję w osobnym worku w garażu (ot – o środowisko dbać trzeba!). Następnie miało miejsce stukanie/zgrzytanie od strony nieużytkowego poddasza, jakby „wykręcanie” się belek nośnych. Ten dźwięk towarzyszy nam do dziś niemal codziennie. Nie jest wyjątkowo dokuczliwy, jednak na pewno NIE subtelny w odbiorze, bowiem potrafi przyprawić o ciarki, szczególnie jak się ogląda jakiś horror/thriller;)
Gwoli ścisłości, absolutnie wykluczam myszy czy nornice. Był z nimi drobny problem w pierwszym roku po zamieszkaniu, ale teraz, kiedy budynek jest szczelny, są zamontowane profilaktycznie odstraszacze dźwiękowe. Ponadto wiem jak wyraźnie słychać mysz biegnącą po parkiecie, a tym bardziej po suficie od strony poddasza – na regipsowej płycie, to działalność JAKOCHKOLWIEK szkodników jestem w stanie w 100% wykluczyć.
Z innych zjawisk dźwiękowych. Raz, całkiem niedawno, bo na początku marca „zagrała” wisząca na ścianie gitara elektryczna. Brzmi dziwnie? Być może, akordem czy riffem nie zaimponowała, bowiem brzmiało to jak delikatne muśnięcie po strunach na pustych chwycie. Mucha? Komar? Na początku marca?
Kolejnym razem, tym razem BARDZO wyraźnie słychać było, jakby coś „przejechało” po górnej kratce grzejnika (grzejnik jednolity żebrowy, z kratką na górze). To nie był efekt zbyt dużego natlenienia wody w grzejniku, bowiem piec centralny był nieczynny od kilkunastu godzin. To też nie mysz, bo akurat ten grzejnik mam jakiś metr od siebie, wiec bym widział.
Z wizualnych zjawisk. Wzrok mam dobry, nawet bardzo. Zdziwiło mnie jednak ostatnio kilka razy, kiedy kątem oka dostrzegłem przemieszczające się nieregularnie, ale mniej więcej w tym samym kierunku… kilka czarnych/ciemnych kropek wielkości mniej więcej paznokcia kciuka wystawionego na wyprostowanej przed siebie ręce. Faktem jest, że w moim pokoju panuje ZAWSZE praktycznie półmrok, więc może gra świateł, refleksy od TV, tudzież z rzadka przejeżdżającego auta? Tylko dlaczego czarne zatem, a nie jasne?
Napisałem, iż jestem sceptyczny i myślę racjonalnie. Nie potrafię jednak w 100% racjonalnie wytłumaczyć opisanych przypadków, i postanowiłem się nimi podzielić. Nie wywołują one u mnie strachu (no chyba, że przy horrorze w nocy jak już napisałem wyżej), nie czuję się nieswojo, ale być może powinienem na coś zwrócić uwagę? Nie są to zupełnie normalne i codzienne zdarzenia. A może – tak pół żartem, pół serio – faktycznie tak okazyjnie nabyta luneta jest mhm… „nawiedzona”;) Wiem jak to brzmi i sam sobie się dziwię, że przeszło mi to słowo przez palce… no ale…?
Gwoli ścisłości. Dom nie stoi na żadnym cmentarzu;) Wcześniej było to pole, potem grunty rolne, które zostały przekształcone w działki budowlane. Jedynie, co podczas budowy się znalazło to 4 podkowy, które wyczyszczone dumnie wiszą na ścianie. Wątpię też, aby dotyczyło to… krowy, którą rzekomo piorun trzasnął (tyle przekaz wiekowych sąsiadów;)). Drogi ani trakcji kolejowej nie ma. Droga jest, ale tylko gminna i mało użytkowana, z częstotliwością 20 aut na godzinę, a każdy TIR wzbudza jakieś zainteresowanie. Tory kolejowe oddalone są o około 3 km. Okolica nie jest aktywna sejsmicznie, tzn. brak kopalń itd. Nie ma w promieniu 15 km żadnej większej fabryki. Nie ma również lotniska, ani poligonu. Tzn. poligon jest – owszem, w prostej linii ok. 10 km, ale bądźmy poważni – ledwo słychać kiedy są większe ćwiczenia prowadzone.
Ktoś ma jakieś pomysły, skąd zatem takie zdarzenia? Czy można je podciągnąć pod trochę wykraczające ponad standard naturalne zjawiska? A może odrzucić sceptycyzm i na potrzeby rzeczowej dyskusji uwierzyć, że nie wszystko da się racjonalnie wytłumaczyć?
Wiem, rozpisałem się. Ostrzegałem jednak przed elaboratem!;)
Pozdrawiam.