Jak czytałam tą dyskusję, to przypomniała mi się opowieść mojego taty, który podczas studiów (a dawno to już było) mieszkał w takim ,,nawiedzonym'' domu. Przed tymi wydarzeniami nie wierzył w duchy, zjawiska nadprzyrodzone, twierdząc, że wszystko da się jakoś wytłumaczyć. Ostatecznie pobyt w wielkim, starym domu, który wraz z kolegą wynajmowali przez jakiś czas od starego (około 70-letniego) neurologa, zmienił jego przekonania.
Pewnie większość z was wieszała kiedyś na ścianie obrazek, lustro itp. Pewnego dnia mój tata (po uzgodnieniu z właścicielem domu) postanowił powiesić lustro na zakrzywionym gwoździu na ścianie. Gwóźdź, po zawieszeniu lustra, został dodatkowo zakrzywiony do góry i tą zakrzywioną częścią dogięty do ściany tak, że się z nią stykał; zdjęcie lustra ze ściany wymagało odgięcia gwoździa, po prostu inaczej nie dało się go zdjąć.
Pewnego dnia kolega mój tata i kolega usłyszeli huk. Gdy znaleźli się w miejscu, z którego rzekomo dochodził dźwięk, spostrzegli, że lustro (niepotłuczone) leży na ziemi. Odruchowo spojrzeli na gwóźdź - był w tym samym miejscu, dalej zakrzywiony do ściany. Lustro NIE MIAŁO PRAWA samo spaść. To było niemożliwe.
Zdziwili się, jednak powiesili lustro z powrotem. Po jakimś czasie ta sama historia; lustro całe, ale na ziemi. Gwóźdź jak był tak jest, ani myśli się odginać i przemieszczać. Kolega taty ponownie z uporem przystąpił do odginania gwoździa, zawieszenia lustra i, znowu, zagięcia go.
Lustro spadało potem wiele razy, ale nigdy się nie potłukło. Po jakimś czasie lokatorzy dali sobie spokój, schowali gdzieś lustro i zostawili sprawę żyjących własnym życiem gwoździ. Jednak potem zaczęły dziać się jeszcze dziwniejsze rzeczy...
Pewnej zimowej nocy kolega mojego taty usłyszał, jak ktoś w kotłowni nabiera węgiel na szuflę i wsypuje go do pieca (wbrew pozorom - przynajmniej dla mnie - tego odgłosu nie da się z niczym pomylić). Czym prędzej poleciał do pokoju mojego taty, żeby go obudzić i, przy okazji, sprawdzić, czy te dźwięki słyszy także on. Tata potwierdził, po czym razem, z duszą na ramieniu, poszli sprawdzić kotłownię, z której dalej dochodziły odgłosy. Stanęli przed wejściem, otworzyli.
W tym samym momencie dźwięki ustały. Po obejrzeniu pomieszczenia kotłowni okazało się, że NIE MA W NIEJ WĘGLA ANI SZUFLI. Poza tym tata coś wspominał, że tam, notabene, był zupełnie inny typ ogrzewania, nie na węgiel, ale zapomniałam zapytać jaki.
Tak jak w przypadku lustra, ,,akcja z szuflą'' powtarzała się wiele razy, za każdym razem dźwięk ustawał, gdy tylko tam wchodzili. Jakiś czas potem zaczęły się dziać inne rzeczy...
Mianowicie; ktoś (albo coś) zaczął (albo zaczęło) pukać w szybę okna (charakterystycznie, jak człowiek, tego też nie da się pomylić), mój tata i kolega nigdy nie złapali ,,dowcipnisia''. Pewnego wieczoru, także zimowego (było wtedy około 0,5 metra śniegu), pukanie rozległo się ponownie, lecz ówcześni studenci tylko na to czekali. Wybiegli z budynku i każdy pobiegł w inną stronę domu tak, aby na końcu zbiec się w jednym punkcie; po prostu obiegli dom. Gdy się zbiegli, okazało się coś bardzo dziwnego...
Na śniegu były tylko typy śladów; mojego taty i kolegi. W promieniu około 30m śnieg był idealnie równy i gładki. Nie zapomnę zdania, którym mój tata raczył określić to zdarzenie: ,,No to wtedy się zjeżyliśmy."
Po wywiadzie ze starym neurologiem okazało się, że w tym domu, jak to powiedział, było tak od zawsze. Po prostu... Trzeba się przyzwyczaić. Tata stwierdził, że - rzeczywiście - po jakimś czasie przyzwyczaili się, ale około pół roku znaleźli sobie inną stancję.
Potem takich problemów nie było
