Re: Zaburzenia czasowe
: ndz kwie 15, 2012 8:15 am
[quote name='arek' post='96320' date='14 kwiecień 2012 - 11:41']
Czy mógłbyś arkadjuszu opisać całość zdarzeń ,łacznie ze wspomnieniem śmierci adwokata ?
Jest to nader interesujace.[/quote]
Arku, nigdy nie czytałem, ani też nie słyszałem o Kronice Akszy, ale z tego co napisałeś nie zgodziłbym się z ideą tej Kroniki. Nie jestem też żadnym autorytetem w tej dziedzinie, nie mniej jednak w mojej ocenie "wędrówka dusz" polega na przechodzeniu jednej duszy do różnych ciał. Dusza - jako najważniejszy podmiot, czy też element ludzkiej egzystencji ma za zadanie dążenie do doskonałości. To właśnie nasza dusza skłania nas do powrotów. To nasze ponowne przyjście ma na celu uzupełnienie wiedzy czy też głębsze zrozumienie pewnych istotnych faktów - niezbędnych w naszej wędrówce. Dlatego też, przed ponownym przyjściem przeżywamy rachunek sumienia, często definiowany jako "film z całego naszego życia", gdzie kompromitujące zachowania powodują w nas żal i wyrzuty sumienia, skłaniając jednocześnie do ponownego przyjścia. Później tworzymy swoisty plan życia, dzięki któremu nauczymy się i uzupełnimy te braki. Stąd się również bierze deja vu - z naszej niedoskonałości.
"Pamiętam" jak w 1937r. wychodziłem z budynku sądu, przeszedłem na drugą stronę ulicy na chodnik przylegający do szeregu kamienic. Po lewej stronie był z kolei szereg drzew, takich niewielkich do 3 metrów, jak na owe czasy, nienagannie zadbanych. To była końcówka wiosny, późna pora, ja wiem, może godzina 20 albo i dalej, w każdym bądź razie było ciemno. Do domu miałem z 500 metrów.
Nagle usłyszałem kroki za mną. Odwróciłem się, ujrzałem trzech mężczyzn, który szybko założyli mi na głowę jakiś worek. Zaczęli bić. Kopać po całym ciele. Upadłem na zimie. Oni dalej kopali. Miałem połamane żebra. Złamany nos, gdy uszkodzili czaszkę poczułem... słodycz bólu, który uniósł mnie do góry. Widziałem to całe zdarzenie z góry. Bez problemu dzisiaj bym rozpoznał twarze tych ludzi.
Zaczęło się rozpogadzać, ujrzałem jakby lej, tak niedokładnie szyty dobrymi uczynkami, czy myślami (nie wiem jakich słów użyć by dokładnie opisać z czego był zrobiony). Był niesamowicie biały i ciepły, w prześwitach było widać najpiękniejszy błękit jaki w życiu widziałem. W ogarniającym spokoju, opanowaniu i wewnętrznie rozpierającej radości unosiłem się coraz szybciej "w stronę światła" tyle, że to nie było światło, tylko wyjątkowo biała przestrzeń, która wytwarzała ciepło dzięki, któremu unosiłem się, gdy już uniosłem się na odpowiednia wysokość ujrzałem drogi mojego życia. Wszystkie kręte ścieżki połączone w jedną prostą drogę. Wtedy zrozumiałem, że wydarzyło się coś bardzo ważnego. (pojęcie śmierci zrozumiałem dopiero, gdy pojawiłem się w nowym życiu).
Dzisiaj noszę ślady i "piętno" tamtej sytuacji. Urodziłem się ze skrzywionym nosem. W latach dziecięcych przeszedłem pierwszy zabieg, po którym lekarze stwierdzili, że "to normalne, zdarzają się takie przypadki" i nos był prosty. Po paru latach wrócił ponownie do stanu sprzed zabiegu. Wówczas kolejny zabieg, lekarz stwierdził, że nie wie czemu ponownie się skrzywił, ale znowu go wyprostował. Minęło kilka lat i nos znowu zaczyna się skrzywiać.
Urodziłem się z "wystającą" kością z tyłu głowy - nad potylicą. Odkąd tylko pamiętam czułem, że to nie jest moje życie. To nie są moi rodzice. Powiedziałem im o tym. Stwierdzili, że fantazjuję. Dzisiaj gdy rozmawiam z ojcem, mówi on, że od małego byłem inny. Teraz nie pamięta co wówczas mówiłem, bo nie przywiązywał do tego większej wagi, ale zrozumiał, że "coś jest na rzeczy" gdy kiedyś zacząłem grać.. na stole. Kupili mi keyboard, a gdy przy nim usiadłem, zacząłem po prostu.. grać.
W szkole, w domu "prowadziłem" wykłady z zakresu prawa cywilnego, prawa karnego. Pomagałem innym, znajomym rodziców w rozwiązywaniu urzędowych czy sądowych problemów.
A gdy zacząłem jako dziecko pozostawać z boku i mówić o istocie śmierci, o tym jak ważne jest przebaczenie i miłość zaprowadzili mnie do psychologa i psychiatry. Psycholog stwierdził, że wszystko ze mną w porządku, a to się kiedyś zmieni. Psychiatra stwierdził, że on tu nie pomoże, bo chłopiec jest zdrowy.
I tak po dziś dzień trwam w maraźmie życia szukając odpowiedzi na niepostawione przed sobą pytania.
Czy mógłbyś arkadjuszu opisać całość zdarzeń ,łacznie ze wspomnieniem śmierci adwokata ?
Jest to nader interesujace.[/quote]
Arku, nigdy nie czytałem, ani też nie słyszałem o Kronice Akszy, ale z tego co napisałeś nie zgodziłbym się z ideą tej Kroniki. Nie jestem też żadnym autorytetem w tej dziedzinie, nie mniej jednak w mojej ocenie "wędrówka dusz" polega na przechodzeniu jednej duszy do różnych ciał. Dusza - jako najważniejszy podmiot, czy też element ludzkiej egzystencji ma za zadanie dążenie do doskonałości. To właśnie nasza dusza skłania nas do powrotów. To nasze ponowne przyjście ma na celu uzupełnienie wiedzy czy też głębsze zrozumienie pewnych istotnych faktów - niezbędnych w naszej wędrówce. Dlatego też, przed ponownym przyjściem przeżywamy rachunek sumienia, często definiowany jako "film z całego naszego życia", gdzie kompromitujące zachowania powodują w nas żal i wyrzuty sumienia, skłaniając jednocześnie do ponownego przyjścia. Później tworzymy swoisty plan życia, dzięki któremu nauczymy się i uzupełnimy te braki. Stąd się również bierze deja vu - z naszej niedoskonałości.
"Pamiętam" jak w 1937r. wychodziłem z budynku sądu, przeszedłem na drugą stronę ulicy na chodnik przylegający do szeregu kamienic. Po lewej stronie był z kolei szereg drzew, takich niewielkich do 3 metrów, jak na owe czasy, nienagannie zadbanych. To była końcówka wiosny, późna pora, ja wiem, może godzina 20 albo i dalej, w każdym bądź razie było ciemno. Do domu miałem z 500 metrów.
Nagle usłyszałem kroki za mną. Odwróciłem się, ujrzałem trzech mężczyzn, który szybko założyli mi na głowę jakiś worek. Zaczęli bić. Kopać po całym ciele. Upadłem na zimie. Oni dalej kopali. Miałem połamane żebra. Złamany nos, gdy uszkodzili czaszkę poczułem... słodycz bólu, który uniósł mnie do góry. Widziałem to całe zdarzenie z góry. Bez problemu dzisiaj bym rozpoznał twarze tych ludzi.
Zaczęło się rozpogadzać, ujrzałem jakby lej, tak niedokładnie szyty dobrymi uczynkami, czy myślami (nie wiem jakich słów użyć by dokładnie opisać z czego był zrobiony). Był niesamowicie biały i ciepły, w prześwitach było widać najpiękniejszy błękit jaki w życiu widziałem. W ogarniającym spokoju, opanowaniu i wewnętrznie rozpierającej radości unosiłem się coraz szybciej "w stronę światła" tyle, że to nie było światło, tylko wyjątkowo biała przestrzeń, która wytwarzała ciepło dzięki, któremu unosiłem się, gdy już uniosłem się na odpowiednia wysokość ujrzałem drogi mojego życia. Wszystkie kręte ścieżki połączone w jedną prostą drogę. Wtedy zrozumiałem, że wydarzyło się coś bardzo ważnego. (pojęcie śmierci zrozumiałem dopiero, gdy pojawiłem się w nowym życiu).
Dzisiaj noszę ślady i "piętno" tamtej sytuacji. Urodziłem się ze skrzywionym nosem. W latach dziecięcych przeszedłem pierwszy zabieg, po którym lekarze stwierdzili, że "to normalne, zdarzają się takie przypadki" i nos był prosty. Po paru latach wrócił ponownie do stanu sprzed zabiegu. Wówczas kolejny zabieg, lekarz stwierdził, że nie wie czemu ponownie się skrzywił, ale znowu go wyprostował. Minęło kilka lat i nos znowu zaczyna się skrzywiać.
Urodziłem się z "wystającą" kością z tyłu głowy - nad potylicą. Odkąd tylko pamiętam czułem, że to nie jest moje życie. To nie są moi rodzice. Powiedziałem im o tym. Stwierdzili, że fantazjuję. Dzisiaj gdy rozmawiam z ojcem, mówi on, że od małego byłem inny. Teraz nie pamięta co wówczas mówiłem, bo nie przywiązywał do tego większej wagi, ale zrozumiał, że "coś jest na rzeczy" gdy kiedyś zacząłem grać.. na stole. Kupili mi keyboard, a gdy przy nim usiadłem, zacząłem po prostu.. grać.
W szkole, w domu "prowadziłem" wykłady z zakresu prawa cywilnego, prawa karnego. Pomagałem innym, znajomym rodziców w rozwiązywaniu urzędowych czy sądowych problemów.
A gdy zacząłem jako dziecko pozostawać z boku i mówić o istocie śmierci, o tym jak ważne jest przebaczenie i miłość zaprowadzili mnie do psychologa i psychiatry. Psycholog stwierdził, że wszystko ze mną w porządku, a to się kiedyś zmieni. Psychiatra stwierdził, że on tu nie pomoże, bo chłopiec jest zdrowy.
I tak po dziś dzień trwam w maraźmie życia szukając odpowiedzi na niepostawione przed sobą pytania.