Objawienia
: pn sty 12, 2009 11:00 pm
Witam
Chciałbym przedstawić pewien temat, który mnie bardzo zainteresował, a mianowicie objawienia tej kobiety, z tego co napisała ma je od 14 roku życia. Ale bardzo zainteresowały mnie słowa tej kobiety, co do Świętego Ciała Chwalebnego, które niebawem otrzyma, co wy o tym sądzicie ? Powiem, szczerze, że nie wydaje mi się, żeby to było zmyślone.
Objawienia
Matka nie może zrozumieć, dlaczego sąd uznał żarliwą wiarę za chorobę psychiczną
Paweł nigdy nie miał łatwego życia z rówieśnikami.
Renata Dzikowicz twierdzi, że ma objawienia. Wielokrotnie widziała Jezusa, Matkę Boską i raj, do którego trafią po śmierci zbawione dusze. Z tego powodu sąd pół roku temu odebrał jej jedyne dziecko: 10-letniego syna Pawła. Chłopiec został umieszczony w Pogotowiu Opiekuńczym w Legnicy.
Na zdjęciu Paweł Dzikowicz. Fot. Jacek Pomykalski/Onet.pl
Z rodzicami może przebywać tylko przez dwie godziny w ciągu dnia. Paweł płacze przed każdym rozstaniem, a matka nie może zrozumieć, dlaczego sąd uznał żarliwą wiarę za chorobę psychiczną.
Święte ciało chwalebne
Czerwiec 1985 r. Czechy koło Jaworzyny Śląskiej. Dom wypucowany, rodzina odświętnie ubrana. Sześć osób długo modli się przed kopią cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej peregrynującą po polskich parafiach. Rodzice 11-letniej wówczas Renaty, ludzie głęboko religijni, cieszą się, że wizerunek Najświętszej Panienki zostanie u nich na noc. Obraz stoi w pokoju Renaty, ich najstarszej córki.
Około północy dziewczynkę budzi delikatny powiew wiatru. Powietrze pachnie kipiącą zielenią wiosną. Renata otwiera oczy i widzi Matkę Boską. Ma na sobie długą białą suknię z niebieskim stanem, wokół głowy dwanaście gwiazd. Renatę wypełnia radość, którą trudno opisać. Boi się cokolwiek powiedzieć. Czeka. Matka Jezusa przyjaźnie macha jej ręką i mówi: jeszcze będziesz szczęśliwa.
Wrzesień 1988 r. Szpital Wojskowej Akademii Medycznej w Warszawie. 14-letnia Renata leży na stole operacyjnym. Czeka na zabieg, który ma zlikwidować wrodzoną wadę lewego biodra i przykurcz mięśni w nodze. Anestezjolog podaje jej znieczulenie. Źle oblicza dawkę. Renata patrzy z boku, jak przejęci lekarze gorączkowo krzątają się przy jej ciele, próbując przywrócić je do życia. Dziwi się, że jest taka wątła. Widzi kipiący wszystkimi kolorami świata kwietny dywan. Kwiaty są podobne do stokrotek. Wokół panuje absolutna cisza. Jest błogo, spokojnie i bezpiecznie. Delikatny głos szepcze jednak: nie czas na Ciebie. Serce Renaty zaczyna znów bić. Anestezjolog ociera pot z czoła.
Renata Dzikowicz twierdzi, że były to jej pierwsze objawienia. Od tego czasu miała ich kilkadziesiąt. Najczęściej doznaje ich podczas modlitwy w domu lub kościele. Wieczorem, w dniu śmierci Jana Pawła II, zobaczyła go swoim pokoju. Zamyślony siedział w jej ulubionym fotelu. Od tego czasu zapisuje swoje wizje.
W tym roku zanotowała:
Legnica. 1 stycznia 2009 r.
Nabożeństwo apostolstwa modlitwy. Adoracja Najświętszego Sakramentu. Modliłam się, gdy ujrzałam fragment białej sukni na klęczniku obok szopki. Nadal trwałam na modlitwie, gdy poczułam ogromną jasność. Biel wypełniała moje wnętrze i biła wokół mnie. Nagle zobaczyłam w sobie ogień, jakby pomarańczowy. Płonął w moim wnętrzu, w moim ciele. Nie wyrządził mi krzywdy.
Legnica. 6 stycznia 2009 r.
Tajemnicę bolesną różańca odmawiałam razem z rozważaniami biblijnymi. Nagle ujrzałam w przestrzeni Przenajświętszy Sakrament. Po chwili zobaczyłam białą, dużą, okrągłą hostię w klatce piersiowej. Coś cudownego. Nie do opisania.
35-letnia kobieta jest przekonana, że jeszcze za życia "oblecze się w święte ciało chwalebne". – Bóg da mi swoją naturę. Będę podobna do Jezusa jak siostra bliźniaczka. Nie wiem, kiedy to nastąpi, ale nastąpi na pewno. Mam nadzieję, że przy świadkach. To ogromna łaska – gdy Renata Dzikowicz opowiada o swoim najważniejszym objawieniu, wybucha radosnym śmiechem.
- Pan wierzy w objawienia żony? – pytam 46-letniego Piotra Dzikowicza. - Skoro mówi, że widzi i słyszy pewne rzeczy, to pewnie tak jest – odpowiada. Paweł, który ma dwugodzinną przepustkę z pogotowia opiekuńczego, tuli się do ojca. Siedzą w tym samym fotelu, na którym mamie ukazał się Jan Paweł II.
Chciała chronić syna
Renata Dzikowicz przez dwa lata studiowała teologię w Wyższym Seminarium Duchownym w Legnicy. Przerwała studia, gdy zachorowała na kamicę nerkową. Poszła do pracy – była sekretarką w kancelarii adwokackiej. Męża Piotra poznała w kościele św. Jacka w Legnicy. Po jednej z mszy zaczęli rozmawiać, potem poszli na kawę. Trzy miesiące później byli już małżeństwem. Po roku na świat przyszedł Paweł. Jego mama od sześciu lat jest na rencie. Codziennie chodzi do kościoła, przyjmuje komunię, odmawia różaniec i koronkę do miłosierdzia bożego. Jest bardzo otwarta, mówi dużo, głośno i szybko. Mąż to jej przeciwieństwo: spokojny, małomówny, nieco wycofany. Ma 46 lat. Do kościoła chodzi raz w tygodniu. Jest technikiem elektronikiem w Hucie Miedzi Legnica.
Paweł to oczko w głowie Dzikowiczów. Jego pokój jest najładniejszy w całym domu. W nim wszystko, czego może potrzebować 10-latek: zabawki, książki, komputer. Chłopiec nigdy nie miał łatwego życia z rówieśnikami. W wieku sześciu lat zapadł na łysienie plackowate – chorobę o nieustalonym dotąd podłożu. Dwa lata później był już całkiem łysy. Jest krótkowidzem i stale musi nosić okulary.
- Łysy i w okularach. Czy trzeba czegoś więcej, żeby stać się podwórkowym popychadłem? Dzieci potrafią być okrutne. Paweł wracał z posiniaczoną buzią, potłuczonymi okularami. Myślałam, że coś się zmieni, gdy pójdzie do szkoły. Niestety, do tej samej podstawówki trafili jego dręczyciele. Nie chciał chodzić do szkoły, bał się. Przeniosłam go po roku do innej placówki – opowiada Renata Dzikowicz.
W Szkole Podstawowej nr 7 Paweł też spędził tylko rok. – Był raczej słabym uczniem. Miał zdiagnozowaną nadpobudliwość. Dokuczał kolegom, szczypał ich, łatwo popadał w konflikty. Takie problemy zdarzają się jednak w pewnym wieku. Został przeniesiony do innej szkoły na prośbę matki – mówi Joanna Maciejewska, dyrektorka "siódemki".
Renata Dzikowicz tłumaczy, że zmieniając po raz kolejny szkołę, chciała chronić syna. – W połowie 2007 r. wiedzieliśmy już, że dojdzie do procesu o pozbawienie nas praw rodzicielskich. Zeznawać mieli na nim także nauczyciele Pawła. Uznałam, że będzie dla niego lepiej, gdy trafi do szkoły, w której pedagodzy nie plotkują o objawieniach matki – mówi.
Sąd pytał o różaniec
Dzikowiczowie do dziś nie rozumieją, dlaczego sąd wszczął postępowanie w ich sprawie. – Nie działo się nic, co uzasadniałoby interwencję wymiaru sprawiedliwości. Kochamy Pawła, opiekowaliśmy się nim najlepiej, jak umiemy: chodziliśmy na spacery, czytałem mu, opowiadałem o kosmosie, bo ciągle wypytywał o gwiazdy i planety – przekonuje Piotr Dzikowicz.
Sąd rejonowy w Legnicy zainteresował się rodziną Dzikowiczów po interwencji policji. – W lipcu 2007 r. wpłynęło do nas oficjalne pismo z komendy miejskiej. Policja na podstawie sygnałów od sąsiadów sygnalizowała potrzebę zbadania sytuacji w rodzinie – tłumaczy sędzia Paweł Pratkowiecki, rzecznik Sądu Okręgowego w Legnicy.
Miesiąc wcześniej dzielnicowy podczas rutynowego wywiadu usłyszał do sąsiadów Dzikowiczów z ulicy Moniuszki, że matka Pawła jest "dziwna" i zamiast zajmować się dzieckiem, klepie różańce albo stoi na balkonie i czeka na objawienie. Dzielnicowy sporządził notatkę i przekazał ją koordynatorowi ds. dzieci krzywdzonych. – Koordynator przeprowadził rozmowy w szkole. Usłyszał, że syn Dzikowiczów ma problemy i na tej podstawie wystąpił do sądu o nadzór kuratorski – informuje Sławomir Masojć, rzecznik legnickiej policji.
Sąd, jak na polskie warunki, działał szybko i zdecydowanie. Zamiast przydzielenia kuratora wszczęto postępowanie o pozbawienie Dzikowiczów władzy rodzicielskiej. Pierwsza rozprawa odbyła się w październiku 2007 r. W lipcu 2008 r. do ich drzwi zapukał kurator w asyście dwóch policjantów. Paweł został zabrany do pogotowia opiekuńczego, mimo że w sprawie nie zapadł jeszcze żaden wyrok. Dlaczego? – Sąd wydał postanowienie zabezpieczające. Sprawa wymagała natychmiastowej reakcji – tłumaczy sędzia Pratkowiecki.
Co tak mocno zaniepokoiło sędziów? Opinia biegłych z Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego w Głogowie. Według nich objawienia Renaty Dzikowicz to objaw zaburzeń psychotycznych. "Stan psychiczny uczestniczki postępowania może poważnie i trwale zaburzyć rozwój małoletniego" – napisali w opinii. Na jej podstawie legnicki sąd 14 listopada ubiegłego roku zawiesił władzę rodzicielską Dzikowiczów nad Pawłem.
- To koszmar. Nie mieści mi się to w głowie. Na podstawie bzdurnych plotek wszczęto przeciwko nam postępowanie, a potem odebrano jedyne dziecko. Sąd nie interesował się, jaką jestem matką, w jaki sposób zajmuję się Pawłem. Sąd pytał, ile razy dziennie chodzę do kościoła i ile razy odmawiam różaniec – Renata Dzikowicz prawie krzyczy. – Męża pytano, czy to prawda, że Jezus mnie poślubi. Faktycznie podczas modlitwy usłyszałam: Jezus Cię poślubi. Bóg poślubia jednak człowieka przez przymioty: miłość, miłosierdzie, pokorę, a nie przez założenie obrączki. Sąd robił sobie żarty z mojej religijności. Skrzywdzono nas, a przede wszystkim Pawła.
Sędzia Pratkowiecki ma inne zdanie: - Sąd kierował się tylko i wyłącznie dobrem dziecka. Z opinii biegłych wynikało, że państwo Dzikowiczowie nie są w stanie wykonywać władzy rodzicielskiej w sposób prawidłowy. Nie są w stanie przystosować chłopca do życia wśród rówieśników. Zawieszenie władzy rodzicielskiej jest jednak czasowe. Jeżeli państwo Dzikowiczowie poddadzą się terapii i ustanie przyczyna, którą kierował się sąd, zawieszając ich władzę, chłopiec wróci do domu – mówi.
- To znaczy, że muszą ustać objawienia? - Sąd nie mówi o objawieniach, tylko o pewnym stanie psychicznym, który zdaniem biegłych powoduje, że rodzina jest dysfunkcyjna.
Religijność to nie choroba
Dzikowiczowie, by odzyskać syna, poddali się terapii rodzinnej. Prowadzi ją psycholog Dorota Hawrysz. – Doszło do straszliwego błędu. Kompletnie nie rozumiem działań sądu. Jestem na 200 proc. pewna, że państwo Dzikowiczowie to zdrowe psychicznie osoby. Są nadopiekuńczy i przewrażliwieni na punkcie syna, ale to nie stanowi podstawy do ograniczenia praw rodzicielskich. Gdyby sądy kierowały się takimi kryteriami, trzeba by odebrać dzieci połowie rodzin w Polsce – podkreśla Hawrysz.
– Zachowanie pani Dzikowicz odbiega od standardów, ale to z pewnością nie jest choroba psychiczna. Rodzina jest w pełni wydolna wychowawczo. Umieszczenie Pawła w pogotowiu jest kompletnym nieporozumieniem. To zdolny, kontaktowy chłopczyk. On cierpi, nie wie, dlaczego musiał opuścić rodziców. To przeżycie może negatywnie zaważyć na jego rozwoju emocjonalnym i społecznym.
Bardzo podobną opinię wydali też biegli sądowi ze Środy Śląskiej: psychiatra Anita Glińska i psycholog Dariusz Wilbik ze Specjalistycznej Poradni Psychiatryczno-Pedagogicznej. "Po przeprowadzeniu badań stanu psychicznego Renaty i Piotra Dzikowiczów stwierdzamy, że nie ujawniają objawów psychotycznych i są w stanie wywiązywać się z opieki nad swoim dzieckiem. Z badania nie wynika, by stanowili rodzinę dysfunkcyjną, a jedynie to, że mają problemy, które nie odbiegają od tych obecnych w wielu rodzinach w Polsce. Całkowicie popieramy starania rodziców o odzyskanie opieki nad małoletnim Pawłem. (...) Pani Renata jest osobą głęboko religijną, co nie jest objawem choroby psychicznej" – napisali w opinii dla sądu.
Dlaczego opinia specjalistów z Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego w Głogowie była zupełnie odmienna? Tego się nie dowiemy. Biegli, którzy ją wydali, odmówili komentarza.
Objawienia się zdarzają
Paweł może widzieć się z rodzicami przez dwie godziny dziennie: jednego dnia oni przyjeżdżają do pogotowia, a kolejnego to on odwiedza rodzinny dom. Gdy nadchodzi moment rozstania, kuli się w fotelu, popłakuje. Nie chce opowiadać o życiu w pogotowiu opiekuńczym. – Nie mam tam kolegów. Zabawek też lepiej nie przynosić, bo kradną. Chcę być z rodzicami – ucina.
- Serce mi się kraje. Trudno zadać matce większe cierpienie – mówi Renata Dzikowicz, gdy udało jej się w końcu przekonać Pawła, że musi wrócić do pogotowia. – Nigdy bym nie pomyślała, że dojdzie do czegoś takiego. - A po co opowiadała Pani sąsiadom i sędziom o objawieniach? - Nie opowiadałam. Nie chwalę się tym, ale sam Pan wie, że ludziom niewiele trzeba, by zaczęli opowiadać niestworzone historie. A w sądzie mówiłam prawdę. Skoro mam objawienia, to dlaczego mam się ich wypierać? Poza tym informowałam o nich kurię.
Kościół na temat objawień Renaty Dzikowicz wypowiada się bardzo oszczędnie. Jako pierwszy dowiedział się o nich ks. dr Bogusław Drożdż z Wyższego Seminarium Duchownego w Legnicy. – Znam się z Renatą od dawna. Byłem jej wykładowcą. Gdy powiedziała mi o objawieniach, poradziłem jej, żeby podchodziła do tego w sposób stonowany. Nie należy popadać w przesadę. Kościół ostrożnie podchodzi do tego typu przypadków. Zdarzają się stosunkowo często, ale rzadko są weryfikowane. Ten również nie był weryfikowany zgodnie z prawem kanonicznym, bo nie było ku temu podstaw – mówi ks. Drożdż.
Wizje, które są udziałem Renaty Dzikowicz, Kościół nazywa tzw. objawieniami prywatnymi. – To znaczy, że służą umocnieniu w wierze i rozwojowi duchowemu osób, które ich doznają. Są one skierowane do konkretnej osoby. Objawienie publiczne natomiast niesie przesłanie dla wielu ludzi. W przypadku pani Dzikowicz nie ma posłania publicznego. A dopóki objawienia prywatne nie staną się publiczne, nie ma co o nich mówić – tłumaczy rzecznik legnickiej kurii, ks. Piotr Nowosielski.
Księża popierają natomiast starania Renaty Dzikowicz o odzyskanie syna. – Sąd zdecydowanie przesadził – uważa ks. Drożdż. - Dzikowiczowie są znani duszpasterzom jako ludzie uczciwi, głęboko religijni i szczerze zatroskani o wszechstronny rozwój swojego synka Pawła, którego bardzo kochają – to z kolei opinia ks. Władysława Józkowa, proboszcza parafii św. Trójcy w Legnicy. Duchowny wierzy, że sąd wyda wyrok dobry dla dziecka i rodziny.
Wyrok sądu rejonowego o zawieszeniu władzy rodzicielskiej Dzikowiczów nad Pawłem jest nieprawomocny. Rodzice odwołali się od niego. – Paweł musi do nas wrócić. Kocham Boga, ale kocham też moje jedyne dziecko. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Wierzę, że ten koszmar wreszcie się skończy – mówi Renata Dzikowicz. Pierwsza rozprawa w sądzie apelacyjnym odbędzie się w lutym.
Źródło: http://wiadomosci.onet.pl/1526400,240,2,kioskart.html
Chciałbym przedstawić pewien temat, który mnie bardzo zainteresował, a mianowicie objawienia tej kobiety, z tego co napisała ma je od 14 roku życia. Ale bardzo zainteresowały mnie słowa tej kobiety, co do Świętego Ciała Chwalebnego, które niebawem otrzyma, co wy o tym sądzicie ? Powiem, szczerze, że nie wydaje mi się, żeby to było zmyślone.
Objawienia
Matka nie może zrozumieć, dlaczego sąd uznał żarliwą wiarę za chorobę psychiczną
Paweł nigdy nie miał łatwego życia z rówieśnikami.
Renata Dzikowicz twierdzi, że ma objawienia. Wielokrotnie widziała Jezusa, Matkę Boską i raj, do którego trafią po śmierci zbawione dusze. Z tego powodu sąd pół roku temu odebrał jej jedyne dziecko: 10-letniego syna Pawła. Chłopiec został umieszczony w Pogotowiu Opiekuńczym w Legnicy.
Na zdjęciu Paweł Dzikowicz. Fot. Jacek Pomykalski/Onet.pl
Z rodzicami może przebywać tylko przez dwie godziny w ciągu dnia. Paweł płacze przed każdym rozstaniem, a matka nie może zrozumieć, dlaczego sąd uznał żarliwą wiarę za chorobę psychiczną.
Święte ciało chwalebne
Czerwiec 1985 r. Czechy koło Jaworzyny Śląskiej. Dom wypucowany, rodzina odświętnie ubrana. Sześć osób długo modli się przed kopią cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej peregrynującą po polskich parafiach. Rodzice 11-letniej wówczas Renaty, ludzie głęboko religijni, cieszą się, że wizerunek Najświętszej Panienki zostanie u nich na noc. Obraz stoi w pokoju Renaty, ich najstarszej córki.
Około północy dziewczynkę budzi delikatny powiew wiatru. Powietrze pachnie kipiącą zielenią wiosną. Renata otwiera oczy i widzi Matkę Boską. Ma na sobie długą białą suknię z niebieskim stanem, wokół głowy dwanaście gwiazd. Renatę wypełnia radość, którą trudno opisać. Boi się cokolwiek powiedzieć. Czeka. Matka Jezusa przyjaźnie macha jej ręką i mówi: jeszcze będziesz szczęśliwa.
Wrzesień 1988 r. Szpital Wojskowej Akademii Medycznej w Warszawie. 14-letnia Renata leży na stole operacyjnym. Czeka na zabieg, który ma zlikwidować wrodzoną wadę lewego biodra i przykurcz mięśni w nodze. Anestezjolog podaje jej znieczulenie. Źle oblicza dawkę. Renata patrzy z boku, jak przejęci lekarze gorączkowo krzątają się przy jej ciele, próbując przywrócić je do życia. Dziwi się, że jest taka wątła. Widzi kipiący wszystkimi kolorami świata kwietny dywan. Kwiaty są podobne do stokrotek. Wokół panuje absolutna cisza. Jest błogo, spokojnie i bezpiecznie. Delikatny głos szepcze jednak: nie czas na Ciebie. Serce Renaty zaczyna znów bić. Anestezjolog ociera pot z czoła.
Renata Dzikowicz twierdzi, że były to jej pierwsze objawienia. Od tego czasu miała ich kilkadziesiąt. Najczęściej doznaje ich podczas modlitwy w domu lub kościele. Wieczorem, w dniu śmierci Jana Pawła II, zobaczyła go swoim pokoju. Zamyślony siedział w jej ulubionym fotelu. Od tego czasu zapisuje swoje wizje.
W tym roku zanotowała:
Legnica. 1 stycznia 2009 r.
Nabożeństwo apostolstwa modlitwy. Adoracja Najświętszego Sakramentu. Modliłam się, gdy ujrzałam fragment białej sukni na klęczniku obok szopki. Nadal trwałam na modlitwie, gdy poczułam ogromną jasność. Biel wypełniała moje wnętrze i biła wokół mnie. Nagle zobaczyłam w sobie ogień, jakby pomarańczowy. Płonął w moim wnętrzu, w moim ciele. Nie wyrządził mi krzywdy.
Legnica. 6 stycznia 2009 r.
Tajemnicę bolesną różańca odmawiałam razem z rozważaniami biblijnymi. Nagle ujrzałam w przestrzeni Przenajświętszy Sakrament. Po chwili zobaczyłam białą, dużą, okrągłą hostię w klatce piersiowej. Coś cudownego. Nie do opisania.
35-letnia kobieta jest przekonana, że jeszcze za życia "oblecze się w święte ciało chwalebne". – Bóg da mi swoją naturę. Będę podobna do Jezusa jak siostra bliźniaczka. Nie wiem, kiedy to nastąpi, ale nastąpi na pewno. Mam nadzieję, że przy świadkach. To ogromna łaska – gdy Renata Dzikowicz opowiada o swoim najważniejszym objawieniu, wybucha radosnym śmiechem.
- Pan wierzy w objawienia żony? – pytam 46-letniego Piotra Dzikowicza. - Skoro mówi, że widzi i słyszy pewne rzeczy, to pewnie tak jest – odpowiada. Paweł, który ma dwugodzinną przepustkę z pogotowia opiekuńczego, tuli się do ojca. Siedzą w tym samym fotelu, na którym mamie ukazał się Jan Paweł II.
Chciała chronić syna
Renata Dzikowicz przez dwa lata studiowała teologię w Wyższym Seminarium Duchownym w Legnicy. Przerwała studia, gdy zachorowała na kamicę nerkową. Poszła do pracy – była sekretarką w kancelarii adwokackiej. Męża Piotra poznała w kościele św. Jacka w Legnicy. Po jednej z mszy zaczęli rozmawiać, potem poszli na kawę. Trzy miesiące później byli już małżeństwem. Po roku na świat przyszedł Paweł. Jego mama od sześciu lat jest na rencie. Codziennie chodzi do kościoła, przyjmuje komunię, odmawia różaniec i koronkę do miłosierdzia bożego. Jest bardzo otwarta, mówi dużo, głośno i szybko. Mąż to jej przeciwieństwo: spokojny, małomówny, nieco wycofany. Ma 46 lat. Do kościoła chodzi raz w tygodniu. Jest technikiem elektronikiem w Hucie Miedzi Legnica.
Paweł to oczko w głowie Dzikowiczów. Jego pokój jest najładniejszy w całym domu. W nim wszystko, czego może potrzebować 10-latek: zabawki, książki, komputer. Chłopiec nigdy nie miał łatwego życia z rówieśnikami. W wieku sześciu lat zapadł na łysienie plackowate – chorobę o nieustalonym dotąd podłożu. Dwa lata później był już całkiem łysy. Jest krótkowidzem i stale musi nosić okulary.
- Łysy i w okularach. Czy trzeba czegoś więcej, żeby stać się podwórkowym popychadłem? Dzieci potrafią być okrutne. Paweł wracał z posiniaczoną buzią, potłuczonymi okularami. Myślałam, że coś się zmieni, gdy pójdzie do szkoły. Niestety, do tej samej podstawówki trafili jego dręczyciele. Nie chciał chodzić do szkoły, bał się. Przeniosłam go po roku do innej placówki – opowiada Renata Dzikowicz.
W Szkole Podstawowej nr 7 Paweł też spędził tylko rok. – Był raczej słabym uczniem. Miał zdiagnozowaną nadpobudliwość. Dokuczał kolegom, szczypał ich, łatwo popadał w konflikty. Takie problemy zdarzają się jednak w pewnym wieku. Został przeniesiony do innej szkoły na prośbę matki – mówi Joanna Maciejewska, dyrektorka "siódemki".
Renata Dzikowicz tłumaczy, że zmieniając po raz kolejny szkołę, chciała chronić syna. – W połowie 2007 r. wiedzieliśmy już, że dojdzie do procesu o pozbawienie nas praw rodzicielskich. Zeznawać mieli na nim także nauczyciele Pawła. Uznałam, że będzie dla niego lepiej, gdy trafi do szkoły, w której pedagodzy nie plotkują o objawieniach matki – mówi.
Sąd pytał o różaniec
Dzikowiczowie do dziś nie rozumieją, dlaczego sąd wszczął postępowanie w ich sprawie. – Nie działo się nic, co uzasadniałoby interwencję wymiaru sprawiedliwości. Kochamy Pawła, opiekowaliśmy się nim najlepiej, jak umiemy: chodziliśmy na spacery, czytałem mu, opowiadałem o kosmosie, bo ciągle wypytywał o gwiazdy i planety – przekonuje Piotr Dzikowicz.
Sąd rejonowy w Legnicy zainteresował się rodziną Dzikowiczów po interwencji policji. – W lipcu 2007 r. wpłynęło do nas oficjalne pismo z komendy miejskiej. Policja na podstawie sygnałów od sąsiadów sygnalizowała potrzebę zbadania sytuacji w rodzinie – tłumaczy sędzia Paweł Pratkowiecki, rzecznik Sądu Okręgowego w Legnicy.
Miesiąc wcześniej dzielnicowy podczas rutynowego wywiadu usłyszał do sąsiadów Dzikowiczów z ulicy Moniuszki, że matka Pawła jest "dziwna" i zamiast zajmować się dzieckiem, klepie różańce albo stoi na balkonie i czeka na objawienie. Dzielnicowy sporządził notatkę i przekazał ją koordynatorowi ds. dzieci krzywdzonych. – Koordynator przeprowadził rozmowy w szkole. Usłyszał, że syn Dzikowiczów ma problemy i na tej podstawie wystąpił do sądu o nadzór kuratorski – informuje Sławomir Masojć, rzecznik legnickiej policji.
Sąd, jak na polskie warunki, działał szybko i zdecydowanie. Zamiast przydzielenia kuratora wszczęto postępowanie o pozbawienie Dzikowiczów władzy rodzicielskiej. Pierwsza rozprawa odbyła się w październiku 2007 r. W lipcu 2008 r. do ich drzwi zapukał kurator w asyście dwóch policjantów. Paweł został zabrany do pogotowia opiekuńczego, mimo że w sprawie nie zapadł jeszcze żaden wyrok. Dlaczego? – Sąd wydał postanowienie zabezpieczające. Sprawa wymagała natychmiastowej reakcji – tłumaczy sędzia Pratkowiecki.
Co tak mocno zaniepokoiło sędziów? Opinia biegłych z Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego w Głogowie. Według nich objawienia Renaty Dzikowicz to objaw zaburzeń psychotycznych. "Stan psychiczny uczestniczki postępowania może poważnie i trwale zaburzyć rozwój małoletniego" – napisali w opinii. Na jej podstawie legnicki sąd 14 listopada ubiegłego roku zawiesił władzę rodzicielską Dzikowiczów nad Pawłem.
- To koszmar. Nie mieści mi się to w głowie. Na podstawie bzdurnych plotek wszczęto przeciwko nam postępowanie, a potem odebrano jedyne dziecko. Sąd nie interesował się, jaką jestem matką, w jaki sposób zajmuję się Pawłem. Sąd pytał, ile razy dziennie chodzę do kościoła i ile razy odmawiam różaniec – Renata Dzikowicz prawie krzyczy. – Męża pytano, czy to prawda, że Jezus mnie poślubi. Faktycznie podczas modlitwy usłyszałam: Jezus Cię poślubi. Bóg poślubia jednak człowieka przez przymioty: miłość, miłosierdzie, pokorę, a nie przez założenie obrączki. Sąd robił sobie żarty z mojej religijności. Skrzywdzono nas, a przede wszystkim Pawła.
Sędzia Pratkowiecki ma inne zdanie: - Sąd kierował się tylko i wyłącznie dobrem dziecka. Z opinii biegłych wynikało, że państwo Dzikowiczowie nie są w stanie wykonywać władzy rodzicielskiej w sposób prawidłowy. Nie są w stanie przystosować chłopca do życia wśród rówieśników. Zawieszenie władzy rodzicielskiej jest jednak czasowe. Jeżeli państwo Dzikowiczowie poddadzą się terapii i ustanie przyczyna, którą kierował się sąd, zawieszając ich władzę, chłopiec wróci do domu – mówi.
- To znaczy, że muszą ustać objawienia? - Sąd nie mówi o objawieniach, tylko o pewnym stanie psychicznym, który zdaniem biegłych powoduje, że rodzina jest dysfunkcyjna.
Religijność to nie choroba
Dzikowiczowie, by odzyskać syna, poddali się terapii rodzinnej. Prowadzi ją psycholog Dorota Hawrysz. – Doszło do straszliwego błędu. Kompletnie nie rozumiem działań sądu. Jestem na 200 proc. pewna, że państwo Dzikowiczowie to zdrowe psychicznie osoby. Są nadopiekuńczy i przewrażliwieni na punkcie syna, ale to nie stanowi podstawy do ograniczenia praw rodzicielskich. Gdyby sądy kierowały się takimi kryteriami, trzeba by odebrać dzieci połowie rodzin w Polsce – podkreśla Hawrysz.
– Zachowanie pani Dzikowicz odbiega od standardów, ale to z pewnością nie jest choroba psychiczna. Rodzina jest w pełni wydolna wychowawczo. Umieszczenie Pawła w pogotowiu jest kompletnym nieporozumieniem. To zdolny, kontaktowy chłopczyk. On cierpi, nie wie, dlaczego musiał opuścić rodziców. To przeżycie może negatywnie zaważyć na jego rozwoju emocjonalnym i społecznym.
Bardzo podobną opinię wydali też biegli sądowi ze Środy Śląskiej: psychiatra Anita Glińska i psycholog Dariusz Wilbik ze Specjalistycznej Poradni Psychiatryczno-Pedagogicznej. "Po przeprowadzeniu badań stanu psychicznego Renaty i Piotra Dzikowiczów stwierdzamy, że nie ujawniają objawów psychotycznych i są w stanie wywiązywać się z opieki nad swoim dzieckiem. Z badania nie wynika, by stanowili rodzinę dysfunkcyjną, a jedynie to, że mają problemy, które nie odbiegają od tych obecnych w wielu rodzinach w Polsce. Całkowicie popieramy starania rodziców o odzyskanie opieki nad małoletnim Pawłem. (...) Pani Renata jest osobą głęboko religijną, co nie jest objawem choroby psychicznej" – napisali w opinii dla sądu.
Dlaczego opinia specjalistów z Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego w Głogowie była zupełnie odmienna? Tego się nie dowiemy. Biegli, którzy ją wydali, odmówili komentarza.
Objawienia się zdarzają
Paweł może widzieć się z rodzicami przez dwie godziny dziennie: jednego dnia oni przyjeżdżają do pogotowia, a kolejnego to on odwiedza rodzinny dom. Gdy nadchodzi moment rozstania, kuli się w fotelu, popłakuje. Nie chce opowiadać o życiu w pogotowiu opiekuńczym. – Nie mam tam kolegów. Zabawek też lepiej nie przynosić, bo kradną. Chcę być z rodzicami – ucina.
- Serce mi się kraje. Trudno zadać matce większe cierpienie – mówi Renata Dzikowicz, gdy udało jej się w końcu przekonać Pawła, że musi wrócić do pogotowia. – Nigdy bym nie pomyślała, że dojdzie do czegoś takiego. - A po co opowiadała Pani sąsiadom i sędziom o objawieniach? - Nie opowiadałam. Nie chwalę się tym, ale sam Pan wie, że ludziom niewiele trzeba, by zaczęli opowiadać niestworzone historie. A w sądzie mówiłam prawdę. Skoro mam objawienia, to dlaczego mam się ich wypierać? Poza tym informowałam o nich kurię.
Kościół na temat objawień Renaty Dzikowicz wypowiada się bardzo oszczędnie. Jako pierwszy dowiedział się o nich ks. dr Bogusław Drożdż z Wyższego Seminarium Duchownego w Legnicy. – Znam się z Renatą od dawna. Byłem jej wykładowcą. Gdy powiedziała mi o objawieniach, poradziłem jej, żeby podchodziła do tego w sposób stonowany. Nie należy popadać w przesadę. Kościół ostrożnie podchodzi do tego typu przypadków. Zdarzają się stosunkowo często, ale rzadko są weryfikowane. Ten również nie był weryfikowany zgodnie z prawem kanonicznym, bo nie było ku temu podstaw – mówi ks. Drożdż.
Wizje, które są udziałem Renaty Dzikowicz, Kościół nazywa tzw. objawieniami prywatnymi. – To znaczy, że służą umocnieniu w wierze i rozwojowi duchowemu osób, które ich doznają. Są one skierowane do konkretnej osoby. Objawienie publiczne natomiast niesie przesłanie dla wielu ludzi. W przypadku pani Dzikowicz nie ma posłania publicznego. A dopóki objawienia prywatne nie staną się publiczne, nie ma co o nich mówić – tłumaczy rzecznik legnickiej kurii, ks. Piotr Nowosielski.
Księża popierają natomiast starania Renaty Dzikowicz o odzyskanie syna. – Sąd zdecydowanie przesadził – uważa ks. Drożdż. - Dzikowiczowie są znani duszpasterzom jako ludzie uczciwi, głęboko religijni i szczerze zatroskani o wszechstronny rozwój swojego synka Pawła, którego bardzo kochają – to z kolei opinia ks. Władysława Józkowa, proboszcza parafii św. Trójcy w Legnicy. Duchowny wierzy, że sąd wyda wyrok dobry dla dziecka i rodziny.
Wyrok sądu rejonowego o zawieszeniu władzy rodzicielskiej Dzikowiczów nad Pawłem jest nieprawomocny. Rodzice odwołali się od niego. – Paweł musi do nas wrócić. Kocham Boga, ale kocham też moje jedyne dziecko. Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Wierzę, że ten koszmar wreszcie się skończy – mówi Renata Dzikowicz. Pierwsza rozprawa w sądzie apelacyjnym odbędzie się w lutym.
Źródło: http://wiadomosci.onet.pl/1526400,240,2,kioskart.html