Od ultra-wizji do kamery czasu
: sob wrz 12, 2009 9:53 pm
Podróże w czasie niektórzy uważają za fantazję z gatunku science fiction.Sporo jednak wskazuje na to, że kamery czasu są rzeczywistością już od wielu dekad
Pozostawmy na chwilę maszynę czasu ojca Ernettiego, koncetrując się obecnie na faktologii związanej z możliwościami wizualnego odtwarzania (rejestrowania) wydarzeń z przeszłości.
W roku 1912 baron Ernst von Lubek opublikował wyniki swoich badań nad czymś, co nazwał fotografią międzyczasową. Chociaż trudno zrozumieć szczegóły techniczne skonstruowanego przez niego urządzenia, wiemy przynajmniej tyle, że składało się ono z tuby promieni katodowych oraz elektrod zasilanych cewką Oudina {zmodyfikowaną cewką Tesli).
W roku 1934 William D. Pelley, wydawca magazynu Liberation, opisał eksperymenty z pewną formą kamery czasu, która przeszła do historii jako Ultra-wizja. Aparat powstał we współpracy z Thomasem Edisonem i Charlesem Steinmetzem, a następnie został - jak utrzymywał Pelley - skonfiskowany przez FBI.
Również angielski inżynier George de la War z pomocą grupy fizyków z Oksfordu eksperymentował w roku 1950 z urządzeniem, które nazwał kamerą czasu. Twierdził on, że sfotografował przeszłość i poparł to oświadczenie zdjęciem swojego ślubu, który miał miejsce w Nottingham 23 lata wcześniej. Jego wynalazek - jak się dziś wydaje -został całkowicie zapomniany.
Jednak próby skonstruowania kamery czasu, na co wiele wskazuje, podejmowano już znacznie wcześniej.
W roku 1897 sir Oliver Lodge wykonał serię udanych eksperymentów dotyczących transmisji radiowych o dalekim zasięgu.
Z anteny umieszczonej na dachu wieży zegarowej Uniwersytetu w Liverpoolu na Brownlow Hill Lodge nadał sygnał radiowy do odbiornika radiowego ustawionego kilometr dalej, na dachu sklepu Lewisa, na rogu Ranelagh Street. Większość naukowców, kolegów Lodge'a, uważała, że jego
eksperymenty są bezcelowe
o radiu zaś myślano w tamtych czasach jako o bardzo zawodnym środku komunikacji.
W okresie, kiedy Lodge zajmował się falami elektromagnetycznymi, dwóch mężczyzn z hrabstwa Lancashire przebywało w Liverpoolu, gdzie prezentowali jeszcze bardziej niewiarygodne urządzenie, zapowiadające przełom w świecie nauki: aparat fotograficzny, który rzekomo był w stanie wykonywać zdjęcia z przeszłości.
William Maplebeck, 67-letni samouk, entuzjasta nauki i 55-lemi fotograf-amator Robert Stookes swój kontrowersyjny wynalazek - chronoskop przedstawili na spotkaniu inteligencji Liverpoolu w biurach Esme Collings Photographers na 43 Rodney Street. To, co twierdzili obaj mężczyźni, było, mówiąc najogólniej, fantastyczne. Zbudowali oni aparat ze specjalnym urządzeniem, które miało umożliwić fotografowanie wydarzeń sprzed wieków. Utrzymywali, że odkryli taki sposób ustawienia luster i kwarcowych soczewek, że przyczynia się on do wyświetlenia na płycie fotograficznej obrazów nie istniejących już scen. Efekt ten
porównywano do obrazów widzianych przelotnie w lustrze ustawionym własną płaszczyzną w stronę drugiego lustra. Podczas gdy Maplebeck wygłaszał wykład w wypełnionym po brzegi zaciemnionym pokoju, Stookes wyświetlał przezrocza - niewiarygodne fotografie zrobione rewolucyjnym aparatem. Byli na nich widoczni m.in. nadzy ludzie jaskiniowi polujący na dzikie zwierzęta w Ribble Yalley, rzymscy żołnierze z garnizonu w Chester oraz kobieta w sukni elżbietańskiej przemierzająca starą, wąską, brukowaną Liverpool Street.
Maplebeck próbował wyjaśnić, że nie odkrył jeszcze sposobu, jak nastawić aparat, aby zogniskować go na określonym czasie, jednak wykład przerwało kilka osób z publiczności, które zaczęły głośno kpić z tego, co mówił. Wkrótce wśród intelektualistów pojawiły się gwizdy i wybuchy śmiechu. - Szarlatani! - krzyczał tłum. - Oszuści!
Ponieważ kontynuowanie prezentacji było bezcelowe, Maplebeck i Stookes schowali swój wynalazek do walizki i opuścili salę. Wkrótce obaj zaginęli w niewyjaśnionych okolicznościach.
intrygujące aluzje do aparatu utrwalającego sceny z przeszłości
krążyły jednak później przez wiele lat po Stanach Zjednoczonych, szczególnie zaś Kalifornii.
Baird Thomas Spalding przyszedł na świat w Anglii w 1857 roku. Gdy miał 4 lata, wyjechał razem z rodzicami do Indii. W wieku lat 17 udał się do Kalifornii, a potem do Heidelbergu w Niemczech,gdzie odbył studia archeologiczne
Pierwszą pracę podjął w USA, wykładając na uniwersytetach w Berkeley i Stanford.
Natura poszukiwacza przygód i podróżnika spowodowała, że nie zagrzał długo miejsca w uczelnianych campusach. W roku 1894, krótko przed ukończeniem czterdziestu lat, Baird dołączył do wyprawy naukowej, która miała dotrzeć na Daleki Wschód. Oprócz niego uczestniczyło w niej 10 osób - głównie badaczy uniwersyteckich.
Ekspedycję przygotowano cicho i bez rozgłosu. Jej członkom zależało głównie na dotarciu do wtajemniczonych mistrzów z Tybetu, Indii i Chin, których w zachodnim kręgu kulturowym postrzegano jako tamtejszy odpowiednik magików estradowych.
Jednak ludzie ci dysponowali niedostępną dla innych tajemną wiedzą i potrafili czynić rzeczy uchodzące powszechnie za cuda. Grupa entuzjastów z Ameryki pragnęła w sposób obiektywny przeanalizować ich praktyki i - jeśli to możliwe - przeniknąć w zamknięty dla postronnych obserwatorów świat duchowych doświadczeń.
W latach 90. XIX stulecia Spalding zaczął spisywać swoje przeżycia, których doświadczył w Indiach. Praca spotkała się z tak wielkim zainteresowaniem, że przyjaciele poprosili go, aby sporządził ją w kilku kopiach. W ten sposób sprawozdanie zamieniło się w pierwszy tom słynnego Życia i nauki mistrzów Dalekiego Wschodu.
Spalding był zdumiony reakcją, którą wzbudziły jego odkrycia. W ciągu następnych lat każdego dnia po pracy w gronie kilku osób odpowiadał na pytania dotyczące książki. Tak powstały kolejne tomy cyklu, wydawane do roku 1955.
Nauki zawarte w dziele Bairda T. Spaldinga są w istocie mieszanką taoizmu, wczesnego hinduizmu, buddyzmu oraz chrześcijaństwa. Autor wierzył. że nauki mówiące o życiu powinny być maksymalnie proste, i dlatego z niechęcią odnosił się do mistycyzmu, teozofii oraz tych denominacji, które podważały boską naturę homo sapiens. Jak mówił, ludzie na Wschodzie twierdzą, że akceptowanie człowieka jako kogoś gorszego od Boga to jedna z największych herezji w świecie. W ostatnich latach życia Spalding
poczynił kilka sensacyjnych uwag
na temat różnych rodzajów wynalazków, m.in. takich, jak wspomniany wcześniej aparat do filmowania zdarzeń z przeszłości. Oświadczenia te brzmiały jak czcza fantazja.
Badacz pisał na przykład, że podróżując po USA spotkał Charlesa Steinmetza, z którym połączyła go idea skonstruowania swoistej maszyny czasu. Zafascynowani tym pomysłem stworzyli oni zespół naukowców, który - wykorzystując dostępną technologię - rozpoczął projektowanie i budowę kamery umożliwiającej rejestrację zdarzeń z przeszłości.
Charles Proteus Steinmetz, inżynier - elektryk i wynalazca niemieckiego pochodzenia, był pionierem w dziedzinie budowy urządzeń elektrycznych i twórcą silnika na prąd zmienny, który odniósł niebywały sukces komercyjny. Sam jednak uważał, że jego najważniejszymi osiągnięciami są prace z dziedziny elektromagnetyzmu, stworzenie praktycznej i uproszczonej metody obliczania wartości prądu zmiennego oraz badania nad zjawiskami świetlnymi. Steinmetz zbudował też trzyfazowy obwód elektryczny.
Trzeba tu zaznaczyć, że Charles P. Steinmetz do dziś jest uważany za jednego z najbardziej błyskotliwych amerykańskich inżynierów-elektryków.
Urodził się w Breslau (obecnie Wrocław) jako syn pracownika kolei. Od małego był dotknięty fizyczną deformacją: miał garb. Pierwsze szkolne osiągnięcia Steinmetza okazały się mierne - w wieku ośmiu lat nadal nie opanował tabliczki mnożenia. A jednak w chwili, kiedy ukończył dziesięć lat, dokonał się w nim zwrot o180 stopni - chłopak stał się jednym z najbardziej błyskotliwych uczniów w szkole.
Wykazywał niezwykłe zdolności w dziedzinie matematyki, fizyki i literatury klasycznej. Kończąc gimnazjum z wyróżnieniem, w roku 1883 wstąpił na Uniwersytet w Breslau, gdzie pożerał książki na każdy temat, od matematyki po ekonomię, literaturę i medycynę. Przykładem doskonałości jego umysłu i pamięci było wyuczenie się tablic logarytmicznych, dzięki czemu skomplikowane zadania rozwiązywał w kilka sekund. Fascynowały go studia nad elektrycznością.
Gdy doszło do opisanego już spotkania z Bairdem T. Spaldingiem, Steinmetz usłyszał, że
podróżnik poznał w Indiach zdumiewający sekret
który umożliwia skonstruowanie aparatu fotograficznego wykonującego zdjęcia wydarzeń z przeszłości. Idea ta zafascynowała naukowca, który razem z grupą zaprzyjaźnionych inżynierów rozpoczął intensywne prace nad wynalazkiem. W ten sposób udało się podobno udoskonalić ten sam typ aparatu, który Maplebeck
1 Stookes zaprezentowali w Liverpoolu w roku 1897
.Dość niezwykłe wydaje się to, że w roku 1927 legendarny reżyser filmowy z Hollywood Cecil B. de Mille zatrudnił
Bairda T. Spaldinga jako doradcę technicznego przy swoim epickim filmie o tematyce biblijnej Król Królów.
Być może pewne światło na ten problem rzuca fakt, że Spalding i Steinmetz zgodnie utrzymywali, iż odwiedzili ze swą kamerą Ziemię Świętą, wykonując wiele zdjęć Jezusa z okresu, kiedy prowadził on boską misję na Ziemi.
Spalding oznajmił też, że ten fantastyczny aparat zrewolucjonizuje kryminalistykę, ponieważ poprzez kontinuum czasoprzestrzenne będzie można przyjrzeć się chwili, gdy zostało popełnione morderstwo albo kradzież. Aparat uchwyci bowiem scenę zbrodni na kliszy fotograficznej.
Jakiś czas potem przestano mówić o Spaldingu i ludziach odpowiedzialnych za konstrukcję prototypu chronowizora. Kamera czasu stała się jedną z wielu legend miejskich.
Zapoznajmy się teraz z kilkoma cytatami pochodzącymi z książki Życie i nauka mistrzów Dalekiego Wschodu. Passusy te są doprawdy zdumiewające i, jeśli nie opierają się na faktach, należałoby uznać, że Spalding dysponował godną pozazdroszczenia wyobraźnią.
Można tam trafić np. na taki fragment.: „Dokonywaliśmy tej pracy przez ponad 40 lat (...). Uczeni zaczynają się poważnie z nami liczyć (...). Może się to wydawać dość osobliwe, że możemy wglądać w przeszłość i chwytać obrazy wydarzeń sprzed tysięcy, tysięcy lat. W tej sprawie już dużo zrobiono. Mogliśmy rozpocząć tę pracę dzięki pomocy doktora Steinmetza. Ja sam pracowałem z nim przez cały ten czas, jaki z nim przebywałem; mówił on tak: Zbudujemy aparat, który wejdzie w przeszłość i pochwyci każde dawne wydarzenie, jeśli zechce. Poszedł dalej, nakreślił i opracował plany takiego aparatu, a my kontynuowaliśmy tę pracę i dzisiaj możemy zdecydowanie powiedzieć, że potrafimy wkroczyć w przeszłość i uchwycić każde minione zdarzenie. (...)
Nasze pierwsze doświadczenie dotyczyło inauguracyjnego przemówienia George'a Washingtona. Nastąpiło ono w Nowym Jorku, w sali zwanej obecnie Federal Hali. W tym obrazie łatwo rozróżnić każdego z dygnitarzy, którzy byli na podium razem z Georgem Washingtonem, chodzącym tam i z powrotem przed grupą ludzi, i przemawiającym.
W owym czasie nie było żadnego zdjęcia uczestników tego przemówienia ani nikogo z tej grupy. Robione były malowidła, ale nie fotografie. Obecnie mamy aktualne zdjęcie z pochwyconym na taśmie dźwiękowej głosem G. Washingtona. Przez pewien czas wszyscy zarzucali nam fałszerstwo twierdząc, że zrobiliśmy film, lecz teraz można to zademonstrować w regularnym mechanizmie ruchomych obrazów.
Następnie przeszliśmy (...) do Kazania na Górze. Wiemy teraz, że Jezus jako człowiek nie różnił się od nas. Mamy pełną historię życia tej rodziny sprzed ponad 2000 lat (...). Wzrost jego wynosił 6 stóp i 2 cale (tj. ca 188 cm), a gdy stał w tłumie, sami byście go wskazali i powiedzieli:
Tu stoi człowiek, który dokona wielkiego dzieła!
I dokonał. (...). Byliśmy bardzo zainteresowani jego życiem i przeszliśmy przez cały jego bieg. (...).
8 lat pracowaliśmy nad obrazem Kazanie na Górze, zanim doszliśmy do tożsamości Jezusa. Zawsze szukaliśmy postaci według wizerunku namalowanego przez Leonarda da Vinci.
W związku z tym mieliśmy interesujące przeżycie. Trzech z nas było w Watykanie i rozmawialiśmy z bardzo starym kardynałem, który zapytał nas, jak sobie dajemy radę z obrazem Kazanie na Górze. Był on bardzo zainteresowany naszą pracą i powiedział nam, że zdobylibyśmy dużo wiadomości, gdybyśmy wzięli od niego list polecający, pojechali z nim do Paryża i zgłosili się do pewnego człowieka w muzeum w Luwrze z prośbą o pozwolenie przeczytania listów Leonarda da Vinci. Była to dla nas nowa wskazówka i od razu udaliśmy się do Paryża. Zaraz po przyjeździe skierowaliśmy się do Luwru, gdzie przyjęto nas z całą uprzejmością. Wszystkie listy Leonarda da Vinci są tam jeszcze i dziś, można to sprawdzić.
Zawsze przeczuwaliśmy, że obraz Leonarda da Vinci był portretem Jezusa - takim, jak on go postrzegał. Jest to dzisiaj potwierdzone i dowodzą tego owe listy. Zobaczył Chrystusa w twarzy modela, którego sobie wybrał do pozowania do obrazu Jezusa. Orzekł, iż był to człowiek młody, zaręczony, mający piękne światło w oczach. Da Vinci widział w nim Chrystusa i sportretował go jako takiego. Było to w epoce renesansu, kiedy długie włosy i noszenie zarostu były w zwyczaju. (...) Dwa lata później artysta postanowił namalować Judasza. Przez blisko dwa lata szukał kogoś dość nikczemnego, kto by się nadawał na model Judasza - zdrajcy. Wreszcie pewnego ranka, gdy szedł przez dzielnicę apaszów w Paryżu, ujrzał w małym zagłębieniu człowieka w łachmanach, rozczochranego, złamanego. Oto człowiek dla niego! Podszedł zaraz i powiedział:
Namalowałem portret Chrystusa, a teraz szukam człowieka, który by mi pozował do portretu Judasza - zdrajcy
Człowiek ten podniósł wzrok na malarza i odpowiedział:
Panie, to ja pozowałem panu do wizerunku Chrystusa.To był ten sam człowiek!
Da Vinci opisuje w listach, iż byłoby niepodobieństwem znaleźć go w niszy dzielnicy paryskich apaszów, gdyby ten człowiek nigdy nie zdradził Chrystusa. (...)
Leonardo da Vinci był kimś niezwykłym. Napisał wiele znakomitych artykułów naukowych, których jednak nigdy nie wydrukowano. (...), ciągle głosił o Chrystusie wewnątrz nas. Stwierdza, jak cudowną rzeczą jest uosabiać Chrystusa, widzieć Chrystusa w każdej twarzy.
Gdy malował w Watykanie i kardynałowie zastali go śpiącego na rusztowaniu, powiedział im: Gdy śpią, czynię więcej niż na jawie. Podczas snu widział przed sobą wszystko, co zamierzał malować i w identycznych kolorach, jakie chciał nadać; wstawał i je odtwarzał. Mówił: Wszystko, co widzę, jest ścisłym podobieństwem, a wibracje tego, co umieszczam na ścianach, są wibracjami, które chwytam, mogąc potem je przejawić i odtworzyć z zupełną łatwością, tak jak je widziałem we śnie ".Tyle Baird T. Spalding.
Nieżyjący już badacz austriacki Peter Krassa, analizując okoliczności, w jakich pojawiały się informacje na temat wynalezienia kamer czasu, sugeruje, że takie postaci, jak właśnie Leonardo da Vinci, Edgar Cayce czy Nikola Tesla, miały dostęp do Kroniki Akaszy. Przypomnijmy, że stanowi ona coś w rodzaju kosmicznej pamięci, banku informacji, w którym zostały zapisane
wszystkie myśli i czyny ludzi, którzy kiedykolwiek żyli na Ziemi.
Słowo akasza pochodzi z sanskrytu (akaśia) i oznacza substancję, która przenika wszystko i wszystko w sobie zawiera. Zapis, o jakim mowa, miałby istnieć w formie złożonych wizerunków składających się z obrazów, dźwięków oraz innych zjawisk sensorycznych, a odczytywać go mogłyby osoby znajdujące się w odmiennym - mistycznym stanie świadomości.
Idea ta, rozpropagowana na Zachodzie przez Helenę Bławatską, założycielkę ruchu teozoficznego, wyjaśniałaby m.in. źródło channelingów, istnienie tak tajemniczych miejsc, jak Biblioteki Liści Palmowych w Indiach, czy niesamowite intuicje i sny inspirujące artystów, wynalazców, naukowców, którzy wchodzą w posiadanie określonej wiedzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Można by się w tym momencie zastanowić, czy takie urządzenia, jak kamery czasu, nie dostrajają się do owej pamięci Boga, dzięki czemu możliwe jest uzyskanie fotografii (albo filmu) ukazującego wydarzenia z odległej przeszłości?
Może Kronika Akaszy stanowi swoisty magazyn kadrów odzwierciedlających całą naszą rzeczywistość? Jeśli wszystko jest wibracją, wystarczyłoby wyskalować odpowiednio przyrząd i...
Henryk Siłanow, mieszkaniec miasta Woroneż (Rosja), jest osobą znaną wśród badaczy zjawisk paranormalnych w Europie i USA Do przejścia na emeryturę kierował laboratorium analizy spektralnej przy Państwowym Przedsiębiorstwie Geologicznym Woroneżgeologia. Siłanow uważa, że w polu elektromagnetycznym Ziemi przechowywana jest informacja pod postacią energii. Jego zdaniem, rejestrowane jest wszystko, co się wokół nas dzieje. Mechanizm ten działa jak taśma filmowa. Kiedy dziś odchodzi w przeszłość, możliwe okazuje się odzyskanie fotografii przeszłości. Staje się to realne, gdy aparat fotograficzny uchwyci promieniowanie ultrafioletowe, czyli zakres widma leżący poza zdolnością ludzkiego postrzegania.
- Wynalazłem taki aparat - mówi Henryk Siłanow. - Obiektyw wykonany jest z czystego kwarcu, przepuszczającego ultrafiolet bez żadnych strat. Niestety na moją pracę nie ma w Rosji popytu, chociaż za granicą ludzie słyszeli o mojej działalności. Zaproszono mnie np. do Izraela w celu sfotografowania za pomocą tego aparatu świętych miejsc tego kraju.
Natomiast Amerykanie chcieli, bym poprowadził kilka wykładów na ich uniwersytetach. Niestety, nie mogę sobie pozwolić na skorzystanie z tych zaproszeń. Miesięcznie zarabiam najwyżej sto dolarów. Cała dwudziestka moich asystentów to
przyjaciele, którzy pracują charytatywnie.
Pomimo to nie narzekamy. Cierpliwość jest sztuką polegającą na tym, by mieć nadzieję i wierzyć, że twoja praca pewnego dnia okaże się ludziom niezbędna.
Czy Siłanow skonstruował taki sam rodzaj aparatu, jaki wcześniej zbudowali Maplebeck i Stookes, a następnie Spalding ze Steinmetzem?
To niewykluczone. Badacz, choć udziela wielu wywiadów, nie zdradza szczegółów konstrukcji kamery czasu. Trudno też się z nim skontaktować. Próbowaliśmy -mowa o ludziach współpracujących z Nieznanym Światem - uczynić to wielokrotnie, jednak bez rezultatu.
Sporo wskazuje na to, że kamery czasu funkcjonują na świecie już od wielu dekad. A nawet, gdyby tak nie było, jest rzeczą oczywistą, iż stały się niezwykle żywym mitem zrodzonym w zbiorowej wyobraźni ludzkości.
Wojciech Chudziński
Pozostawmy na chwilę maszynę czasu ojca Ernettiego, koncetrując się obecnie na faktologii związanej z możliwościami wizualnego odtwarzania (rejestrowania) wydarzeń z przeszłości.
W roku 1912 baron Ernst von Lubek opublikował wyniki swoich badań nad czymś, co nazwał fotografią międzyczasową. Chociaż trudno zrozumieć szczegóły techniczne skonstruowanego przez niego urządzenia, wiemy przynajmniej tyle, że składało się ono z tuby promieni katodowych oraz elektrod zasilanych cewką Oudina {zmodyfikowaną cewką Tesli).
W roku 1934 William D. Pelley, wydawca magazynu Liberation, opisał eksperymenty z pewną formą kamery czasu, która przeszła do historii jako Ultra-wizja. Aparat powstał we współpracy z Thomasem Edisonem i Charlesem Steinmetzem, a następnie został - jak utrzymywał Pelley - skonfiskowany przez FBI.
Również angielski inżynier George de la War z pomocą grupy fizyków z Oksfordu eksperymentował w roku 1950 z urządzeniem, które nazwał kamerą czasu. Twierdził on, że sfotografował przeszłość i poparł to oświadczenie zdjęciem swojego ślubu, który miał miejsce w Nottingham 23 lata wcześniej. Jego wynalazek - jak się dziś wydaje -został całkowicie zapomniany.
Jednak próby skonstruowania kamery czasu, na co wiele wskazuje, podejmowano już znacznie wcześniej.
W roku 1897 sir Oliver Lodge wykonał serię udanych eksperymentów dotyczących transmisji radiowych o dalekim zasięgu.
Z anteny umieszczonej na dachu wieży zegarowej Uniwersytetu w Liverpoolu na Brownlow Hill Lodge nadał sygnał radiowy do odbiornika radiowego ustawionego kilometr dalej, na dachu sklepu Lewisa, na rogu Ranelagh Street. Większość naukowców, kolegów Lodge'a, uważała, że jego
eksperymenty są bezcelowe
o radiu zaś myślano w tamtych czasach jako o bardzo zawodnym środku komunikacji.
W okresie, kiedy Lodge zajmował się falami elektromagnetycznymi, dwóch mężczyzn z hrabstwa Lancashire przebywało w Liverpoolu, gdzie prezentowali jeszcze bardziej niewiarygodne urządzenie, zapowiadające przełom w świecie nauki: aparat fotograficzny, który rzekomo był w stanie wykonywać zdjęcia z przeszłości.
William Maplebeck, 67-letni samouk, entuzjasta nauki i 55-lemi fotograf-amator Robert Stookes swój kontrowersyjny wynalazek - chronoskop przedstawili na spotkaniu inteligencji Liverpoolu w biurach Esme Collings Photographers na 43 Rodney Street. To, co twierdzili obaj mężczyźni, było, mówiąc najogólniej, fantastyczne. Zbudowali oni aparat ze specjalnym urządzeniem, które miało umożliwić fotografowanie wydarzeń sprzed wieków. Utrzymywali, że odkryli taki sposób ustawienia luster i kwarcowych soczewek, że przyczynia się on do wyświetlenia na płycie fotograficznej obrazów nie istniejących już scen. Efekt ten
porównywano do obrazów widzianych przelotnie w lustrze ustawionym własną płaszczyzną w stronę drugiego lustra. Podczas gdy Maplebeck wygłaszał wykład w wypełnionym po brzegi zaciemnionym pokoju, Stookes wyświetlał przezrocza - niewiarygodne fotografie zrobione rewolucyjnym aparatem. Byli na nich widoczni m.in. nadzy ludzie jaskiniowi polujący na dzikie zwierzęta w Ribble Yalley, rzymscy żołnierze z garnizonu w Chester oraz kobieta w sukni elżbietańskiej przemierzająca starą, wąską, brukowaną Liverpool Street.
Maplebeck próbował wyjaśnić, że nie odkrył jeszcze sposobu, jak nastawić aparat, aby zogniskować go na określonym czasie, jednak wykład przerwało kilka osób z publiczności, które zaczęły głośno kpić z tego, co mówił. Wkrótce wśród intelektualistów pojawiły się gwizdy i wybuchy śmiechu. - Szarlatani! - krzyczał tłum. - Oszuści!
Ponieważ kontynuowanie prezentacji było bezcelowe, Maplebeck i Stookes schowali swój wynalazek do walizki i opuścili salę. Wkrótce obaj zaginęli w niewyjaśnionych okolicznościach.
intrygujące aluzje do aparatu utrwalającego sceny z przeszłości
krążyły jednak później przez wiele lat po Stanach Zjednoczonych, szczególnie zaś Kalifornii.
Baird Thomas Spalding przyszedł na świat w Anglii w 1857 roku. Gdy miał 4 lata, wyjechał razem z rodzicami do Indii. W wieku lat 17 udał się do Kalifornii, a potem do Heidelbergu w Niemczech,gdzie odbył studia archeologiczne
Pierwszą pracę podjął w USA, wykładając na uniwersytetach w Berkeley i Stanford.
Natura poszukiwacza przygód i podróżnika spowodowała, że nie zagrzał długo miejsca w uczelnianych campusach. W roku 1894, krótko przed ukończeniem czterdziestu lat, Baird dołączył do wyprawy naukowej, która miała dotrzeć na Daleki Wschód. Oprócz niego uczestniczyło w niej 10 osób - głównie badaczy uniwersyteckich.
Ekspedycję przygotowano cicho i bez rozgłosu. Jej członkom zależało głównie na dotarciu do wtajemniczonych mistrzów z Tybetu, Indii i Chin, których w zachodnim kręgu kulturowym postrzegano jako tamtejszy odpowiednik magików estradowych.
Jednak ludzie ci dysponowali niedostępną dla innych tajemną wiedzą i potrafili czynić rzeczy uchodzące powszechnie za cuda. Grupa entuzjastów z Ameryki pragnęła w sposób obiektywny przeanalizować ich praktyki i - jeśli to możliwe - przeniknąć w zamknięty dla postronnych obserwatorów świat duchowych doświadczeń.
W latach 90. XIX stulecia Spalding zaczął spisywać swoje przeżycia, których doświadczył w Indiach. Praca spotkała się z tak wielkim zainteresowaniem, że przyjaciele poprosili go, aby sporządził ją w kilku kopiach. W ten sposób sprawozdanie zamieniło się w pierwszy tom słynnego Życia i nauki mistrzów Dalekiego Wschodu.
Spalding był zdumiony reakcją, którą wzbudziły jego odkrycia. W ciągu następnych lat każdego dnia po pracy w gronie kilku osób odpowiadał na pytania dotyczące książki. Tak powstały kolejne tomy cyklu, wydawane do roku 1955.
Nauki zawarte w dziele Bairda T. Spaldinga są w istocie mieszanką taoizmu, wczesnego hinduizmu, buddyzmu oraz chrześcijaństwa. Autor wierzył. że nauki mówiące o życiu powinny być maksymalnie proste, i dlatego z niechęcią odnosił się do mistycyzmu, teozofii oraz tych denominacji, które podważały boską naturę homo sapiens. Jak mówił, ludzie na Wschodzie twierdzą, że akceptowanie człowieka jako kogoś gorszego od Boga to jedna z największych herezji w świecie. W ostatnich latach życia Spalding
poczynił kilka sensacyjnych uwag
na temat różnych rodzajów wynalazków, m.in. takich, jak wspomniany wcześniej aparat do filmowania zdarzeń z przeszłości. Oświadczenia te brzmiały jak czcza fantazja.
Badacz pisał na przykład, że podróżując po USA spotkał Charlesa Steinmetza, z którym połączyła go idea skonstruowania swoistej maszyny czasu. Zafascynowani tym pomysłem stworzyli oni zespół naukowców, który - wykorzystując dostępną technologię - rozpoczął projektowanie i budowę kamery umożliwiającej rejestrację zdarzeń z przeszłości.
Charles Proteus Steinmetz, inżynier - elektryk i wynalazca niemieckiego pochodzenia, był pionierem w dziedzinie budowy urządzeń elektrycznych i twórcą silnika na prąd zmienny, który odniósł niebywały sukces komercyjny. Sam jednak uważał, że jego najważniejszymi osiągnięciami są prace z dziedziny elektromagnetyzmu, stworzenie praktycznej i uproszczonej metody obliczania wartości prądu zmiennego oraz badania nad zjawiskami świetlnymi. Steinmetz zbudował też trzyfazowy obwód elektryczny.
Trzeba tu zaznaczyć, że Charles P. Steinmetz do dziś jest uważany za jednego z najbardziej błyskotliwych amerykańskich inżynierów-elektryków.
Urodził się w Breslau (obecnie Wrocław) jako syn pracownika kolei. Od małego był dotknięty fizyczną deformacją: miał garb. Pierwsze szkolne osiągnięcia Steinmetza okazały się mierne - w wieku ośmiu lat nadal nie opanował tabliczki mnożenia. A jednak w chwili, kiedy ukończył dziesięć lat, dokonał się w nim zwrot o180 stopni - chłopak stał się jednym z najbardziej błyskotliwych uczniów w szkole.
Wykazywał niezwykłe zdolności w dziedzinie matematyki, fizyki i literatury klasycznej. Kończąc gimnazjum z wyróżnieniem, w roku 1883 wstąpił na Uniwersytet w Breslau, gdzie pożerał książki na każdy temat, od matematyki po ekonomię, literaturę i medycynę. Przykładem doskonałości jego umysłu i pamięci było wyuczenie się tablic logarytmicznych, dzięki czemu skomplikowane zadania rozwiązywał w kilka sekund. Fascynowały go studia nad elektrycznością.
Gdy doszło do opisanego już spotkania z Bairdem T. Spaldingiem, Steinmetz usłyszał, że
podróżnik poznał w Indiach zdumiewający sekret
który umożliwia skonstruowanie aparatu fotograficznego wykonującego zdjęcia wydarzeń z przeszłości. Idea ta zafascynowała naukowca, który razem z grupą zaprzyjaźnionych inżynierów rozpoczął intensywne prace nad wynalazkiem. W ten sposób udało się podobno udoskonalić ten sam typ aparatu, który Maplebeck
1 Stookes zaprezentowali w Liverpoolu w roku 1897
.Dość niezwykłe wydaje się to, że w roku 1927 legendarny reżyser filmowy z Hollywood Cecil B. de Mille zatrudnił
Bairda T. Spaldinga jako doradcę technicznego przy swoim epickim filmie o tematyce biblijnej Król Królów.
Być może pewne światło na ten problem rzuca fakt, że Spalding i Steinmetz zgodnie utrzymywali, iż odwiedzili ze swą kamerą Ziemię Świętą, wykonując wiele zdjęć Jezusa z okresu, kiedy prowadził on boską misję na Ziemi.
Spalding oznajmił też, że ten fantastyczny aparat zrewolucjonizuje kryminalistykę, ponieważ poprzez kontinuum czasoprzestrzenne będzie można przyjrzeć się chwili, gdy zostało popełnione morderstwo albo kradzież. Aparat uchwyci bowiem scenę zbrodni na kliszy fotograficznej.
Jakiś czas potem przestano mówić o Spaldingu i ludziach odpowiedzialnych za konstrukcję prototypu chronowizora. Kamera czasu stała się jedną z wielu legend miejskich.
Zapoznajmy się teraz z kilkoma cytatami pochodzącymi z książki Życie i nauka mistrzów Dalekiego Wschodu. Passusy te są doprawdy zdumiewające i, jeśli nie opierają się na faktach, należałoby uznać, że Spalding dysponował godną pozazdroszczenia wyobraźnią.
Można tam trafić np. na taki fragment.: „Dokonywaliśmy tej pracy przez ponad 40 lat (...). Uczeni zaczynają się poważnie z nami liczyć (...). Może się to wydawać dość osobliwe, że możemy wglądać w przeszłość i chwytać obrazy wydarzeń sprzed tysięcy, tysięcy lat. W tej sprawie już dużo zrobiono. Mogliśmy rozpocząć tę pracę dzięki pomocy doktora Steinmetza. Ja sam pracowałem z nim przez cały ten czas, jaki z nim przebywałem; mówił on tak: Zbudujemy aparat, który wejdzie w przeszłość i pochwyci każde dawne wydarzenie, jeśli zechce. Poszedł dalej, nakreślił i opracował plany takiego aparatu, a my kontynuowaliśmy tę pracę i dzisiaj możemy zdecydowanie powiedzieć, że potrafimy wkroczyć w przeszłość i uchwycić każde minione zdarzenie. (...)
Nasze pierwsze doświadczenie dotyczyło inauguracyjnego przemówienia George'a Washingtona. Nastąpiło ono w Nowym Jorku, w sali zwanej obecnie Federal Hali. W tym obrazie łatwo rozróżnić każdego z dygnitarzy, którzy byli na podium razem z Georgem Washingtonem, chodzącym tam i z powrotem przed grupą ludzi, i przemawiającym.
W owym czasie nie było żadnego zdjęcia uczestników tego przemówienia ani nikogo z tej grupy. Robione były malowidła, ale nie fotografie. Obecnie mamy aktualne zdjęcie z pochwyconym na taśmie dźwiękowej głosem G. Washingtona. Przez pewien czas wszyscy zarzucali nam fałszerstwo twierdząc, że zrobiliśmy film, lecz teraz można to zademonstrować w regularnym mechanizmie ruchomych obrazów.
Następnie przeszliśmy (...) do Kazania na Górze. Wiemy teraz, że Jezus jako człowiek nie różnił się od nas. Mamy pełną historię życia tej rodziny sprzed ponad 2000 lat (...). Wzrost jego wynosił 6 stóp i 2 cale (tj. ca 188 cm), a gdy stał w tłumie, sami byście go wskazali i powiedzieli:
Tu stoi człowiek, który dokona wielkiego dzieła!
I dokonał. (...). Byliśmy bardzo zainteresowani jego życiem i przeszliśmy przez cały jego bieg. (...).
8 lat pracowaliśmy nad obrazem Kazanie na Górze, zanim doszliśmy do tożsamości Jezusa. Zawsze szukaliśmy postaci według wizerunku namalowanego przez Leonarda da Vinci.
W związku z tym mieliśmy interesujące przeżycie. Trzech z nas było w Watykanie i rozmawialiśmy z bardzo starym kardynałem, który zapytał nas, jak sobie dajemy radę z obrazem Kazanie na Górze. Był on bardzo zainteresowany naszą pracą i powiedział nam, że zdobylibyśmy dużo wiadomości, gdybyśmy wzięli od niego list polecający, pojechali z nim do Paryża i zgłosili się do pewnego człowieka w muzeum w Luwrze z prośbą o pozwolenie przeczytania listów Leonarda da Vinci. Była to dla nas nowa wskazówka i od razu udaliśmy się do Paryża. Zaraz po przyjeździe skierowaliśmy się do Luwru, gdzie przyjęto nas z całą uprzejmością. Wszystkie listy Leonarda da Vinci są tam jeszcze i dziś, można to sprawdzić.
Zawsze przeczuwaliśmy, że obraz Leonarda da Vinci był portretem Jezusa - takim, jak on go postrzegał. Jest to dzisiaj potwierdzone i dowodzą tego owe listy. Zobaczył Chrystusa w twarzy modela, którego sobie wybrał do pozowania do obrazu Jezusa. Orzekł, iż był to człowiek młody, zaręczony, mający piękne światło w oczach. Da Vinci widział w nim Chrystusa i sportretował go jako takiego. Było to w epoce renesansu, kiedy długie włosy i noszenie zarostu były w zwyczaju. (...) Dwa lata później artysta postanowił namalować Judasza. Przez blisko dwa lata szukał kogoś dość nikczemnego, kto by się nadawał na model Judasza - zdrajcy. Wreszcie pewnego ranka, gdy szedł przez dzielnicę apaszów w Paryżu, ujrzał w małym zagłębieniu człowieka w łachmanach, rozczochranego, złamanego. Oto człowiek dla niego! Podszedł zaraz i powiedział:
Namalowałem portret Chrystusa, a teraz szukam człowieka, który by mi pozował do portretu Judasza - zdrajcy
Człowiek ten podniósł wzrok na malarza i odpowiedział:
Panie, to ja pozowałem panu do wizerunku Chrystusa.To był ten sam człowiek!
Da Vinci opisuje w listach, iż byłoby niepodobieństwem znaleźć go w niszy dzielnicy paryskich apaszów, gdyby ten człowiek nigdy nie zdradził Chrystusa. (...)
Leonardo da Vinci był kimś niezwykłym. Napisał wiele znakomitych artykułów naukowych, których jednak nigdy nie wydrukowano. (...), ciągle głosił o Chrystusie wewnątrz nas. Stwierdza, jak cudowną rzeczą jest uosabiać Chrystusa, widzieć Chrystusa w każdej twarzy.
Gdy malował w Watykanie i kardynałowie zastali go śpiącego na rusztowaniu, powiedział im: Gdy śpią, czynię więcej niż na jawie. Podczas snu widział przed sobą wszystko, co zamierzał malować i w identycznych kolorach, jakie chciał nadać; wstawał i je odtwarzał. Mówił: Wszystko, co widzę, jest ścisłym podobieństwem, a wibracje tego, co umieszczam na ścianach, są wibracjami, które chwytam, mogąc potem je przejawić i odtworzyć z zupełną łatwością, tak jak je widziałem we śnie ".Tyle Baird T. Spalding.
Nieżyjący już badacz austriacki Peter Krassa, analizując okoliczności, w jakich pojawiały się informacje na temat wynalezienia kamer czasu, sugeruje, że takie postaci, jak właśnie Leonardo da Vinci, Edgar Cayce czy Nikola Tesla, miały dostęp do Kroniki Akaszy. Przypomnijmy, że stanowi ona coś w rodzaju kosmicznej pamięci, banku informacji, w którym zostały zapisane
wszystkie myśli i czyny ludzi, którzy kiedykolwiek żyli na Ziemi.
Słowo akasza pochodzi z sanskrytu (akaśia) i oznacza substancję, która przenika wszystko i wszystko w sobie zawiera. Zapis, o jakim mowa, miałby istnieć w formie złożonych wizerunków składających się z obrazów, dźwięków oraz innych zjawisk sensorycznych, a odczytywać go mogłyby osoby znajdujące się w odmiennym - mistycznym stanie świadomości.
Idea ta, rozpropagowana na Zachodzie przez Helenę Bławatską, założycielkę ruchu teozoficznego, wyjaśniałaby m.in. źródło channelingów, istnienie tak tajemniczych miejsc, jak Biblioteki Liści Palmowych w Indiach, czy niesamowite intuicje i sny inspirujące artystów, wynalazców, naukowców, którzy wchodzą w posiadanie określonej wiedzy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Można by się w tym momencie zastanowić, czy takie urządzenia, jak kamery czasu, nie dostrajają się do owej pamięci Boga, dzięki czemu możliwe jest uzyskanie fotografii (albo filmu) ukazującego wydarzenia z odległej przeszłości?
Może Kronika Akaszy stanowi swoisty magazyn kadrów odzwierciedlających całą naszą rzeczywistość? Jeśli wszystko jest wibracją, wystarczyłoby wyskalować odpowiednio przyrząd i...
Henryk Siłanow, mieszkaniec miasta Woroneż (Rosja), jest osobą znaną wśród badaczy zjawisk paranormalnych w Europie i USA Do przejścia na emeryturę kierował laboratorium analizy spektralnej przy Państwowym Przedsiębiorstwie Geologicznym Woroneżgeologia. Siłanow uważa, że w polu elektromagnetycznym Ziemi przechowywana jest informacja pod postacią energii. Jego zdaniem, rejestrowane jest wszystko, co się wokół nas dzieje. Mechanizm ten działa jak taśma filmowa. Kiedy dziś odchodzi w przeszłość, możliwe okazuje się odzyskanie fotografii przeszłości. Staje się to realne, gdy aparat fotograficzny uchwyci promieniowanie ultrafioletowe, czyli zakres widma leżący poza zdolnością ludzkiego postrzegania.
- Wynalazłem taki aparat - mówi Henryk Siłanow. - Obiektyw wykonany jest z czystego kwarcu, przepuszczającego ultrafiolet bez żadnych strat. Niestety na moją pracę nie ma w Rosji popytu, chociaż za granicą ludzie słyszeli o mojej działalności. Zaproszono mnie np. do Izraela w celu sfotografowania za pomocą tego aparatu świętych miejsc tego kraju.
Natomiast Amerykanie chcieli, bym poprowadził kilka wykładów na ich uniwersytetach. Niestety, nie mogę sobie pozwolić na skorzystanie z tych zaproszeń. Miesięcznie zarabiam najwyżej sto dolarów. Cała dwudziestka moich asystentów to
przyjaciele, którzy pracują charytatywnie.
Pomimo to nie narzekamy. Cierpliwość jest sztuką polegającą na tym, by mieć nadzieję i wierzyć, że twoja praca pewnego dnia okaże się ludziom niezbędna.
Czy Siłanow skonstruował taki sam rodzaj aparatu, jaki wcześniej zbudowali Maplebeck i Stookes, a następnie Spalding ze Steinmetzem?
To niewykluczone. Badacz, choć udziela wielu wywiadów, nie zdradza szczegółów konstrukcji kamery czasu. Trudno też się z nim skontaktować. Próbowaliśmy -mowa o ludziach współpracujących z Nieznanym Światem - uczynić to wielokrotnie, jednak bez rezultatu.
Sporo wskazuje na to, że kamery czasu funkcjonują na świecie już od wielu dekad. A nawet, gdyby tak nie było, jest rzeczą oczywistą, iż stały się niezwykle żywym mitem zrodzonym w zbiorowej wyobraźni ludzkości.
Wojciech Chudziński