Prezenty od kosmitów
: pt sty 08, 2010 3:05 pm
Niektórzy twierdzą, że największym prezentem od UFO są obce technologie, z których ludzkość korzysta w tajnych laboratoriach. A jeśli chodzi o podarunki, które można by podłożyć pod choinkę? Z tym jest gorzej, ale nie beznadziejnie.
Najwcześniejsza wzmianka o czymś, co pozostawiło UFO, nie jest opisem dyplomatycznego prezentu, oj nie. W 1846 r., tuż przed Gwiazdką, na ulicę amerykańskiego miasta Lowell Mass spadło z błyszczącej metalicznie tarczy coś, co przypominało kupę kaszalota i tak mniej więcej pachniało
. 120 kilogramów galarety uformowanej w zgrabną bryłę wywieziono za miasto na taczkach i ze wstrętem porzucono w rowie.
Drugi zaskoczył
W 1995 r. anonimowy Amerykanin zwiedzał Departament Stanu w Waszyngtonie. Napatoczył się wówczas przy windzie na grupkę włochatych kosmitów przebranych za Ziemian. Obcy mieli długie peleryny, wysokie kapeluszem, a na twarzach maski. Jeden z przebierańców wywinął orła na wypolerowanych marmurach departamentu, a uprzejmy zwiedzający pomógł mu się podnieść.
Jak wynika z jego dalszej relacji, istota była futrzakiem, co usłużny Ziemianin wymacał przez pelerynę. Mężczyzna znalazł w miejscu demaskującego upadku niewielką, bardzo lekką i twardą monetę, którą można by uznać za wyraz wdzięczności za przysługę.
Na awersie widniała postać o drapieżnym uśmiechu utworzonym przez szereg wampirzych ząbków i ze szpiczastymi uszami porośniętymi sierścią. Rewers przedstawiał glob o nieznanym zarysie kontynentów, a ponad tą najwyraźniej obcą planetą widniały dwa księżyce. Oczywiście żaden numizmatyk nie zidentyfikował waluty, a żaden językoznawca nie rozpoznał napisu na monecie, niepodobnego do jakiegokolwiek ziemskiego pisma.
Niekiedy, jak w przypadku kawałka blachy z latającego spodka rzekomo roztrzaskanego na farmie pod Roswell (USA) w lipcu 1947 r., jest się nad czym pochylić.
Sokole oko agenta
Pod Roswell mówiono, że roztrzaskał się tu spodek. Miejsce wypadku przeczesały tabuny agentów, którzy nie pozostawili na Ziemi niczego, co nadawało się doi zabrania i zamknięcia w tajnych archiwach. Dlatego agent Jesse Marcel miał wyjątkowe szczęście, kiedy następnego dnia po kolizji UFO z gruntem znalazł na nim pokaźny kawałek blachy o nieziemskich właściwościach, w dodatku podpisanej nieznanym pismem.
Był to kawałek złomu, o cechach zaprzeczających oficjalnej, przedstawionej w amerykańskich mediach, "teorii balonowej", wyjaśniającej zzamieszanie w Roswell wywołane katastrofą balonu meteorologicznego.
Blaszka wracała do pierwotnego kształtu po zwinięciu w harmonijkę lub skręcenia w skręta, błyszczała i nie dawała się niczym porysować.
Jesse Marcel do śmierci nie zdemontował powtarzanej przez lata historii o tym, jak to bawił się kawałkiem latającego talerza, dopóki nie odebrano mu zabawki.
Upominek podzielony
Laszlo Bako spod Debreczyna (Węgry) znalazłszy w 1974 r. pręt, nie wierzył własnym oczom. Czyżby obcy przez nieuwagę zostawili narzędzie pracy, aparat, którym - jak twierdził Bako - badali go?
Pręt podobny do fletu, 36-centymetrowej długości, o średnicy 1,8 cm, miał świecące końcówki. Jedna z nich dawała zielony blask, druga emitowała trójbarwne wiązki promieni.
Zanim obdarowanny pokazał prezent chemikom i fizykom, podzielił go za pomocą piłki do metalu na trzy części, bo, jak stwierdził, był ciekawy, co jest w środku. W środku nie było nic. Przedmiot okazał się jednolitym kawałkiem bardzo czystego magnezu. Osiągnięcie takiej czystości przy ziemskich możliwościach technicznych nie było w latach 70. niemożliwe, ale trudne. Dzisiaj takie pręty jesteśmy w stanie produkować i podrzucać sobie we własnym zakresie.
__________________________________________________________________________
PODARKI PO POLSKU
1. Przed 10 laty mieszkaniec Warszawy opowiedział, że w latach 80. został obdarowany przez przedstawiciela obcej cywilizacji niewielkim kryształem górskim mającym we wnętrzu prostopadłościenną strukturę niewiadomego pochodzenia. Intrygujący kształt był zadziwiająco regularny jak na naturalnąskazę w strukturze minerału.
2. Z archiwalnej relacji nieżyjącego już Jana Wolskiego z Emilcina, bohatera najbardziej znanego z polskich bliskich spotkań IV stopni, wynika, że "potworaki", czyli załoga UFO, chciały ugościć go czymś, co wyglądało jak sople lodu, ale łamało się bezgłośnie jak ciasto. Niestety Wolski, który nie jadał o tak wczesnej porze, kategorycznie odmówił poczęstunku. Jaka szkoda, że nie wziął sopla na wynos!
Najwcześniejsza wzmianka o czymś, co pozostawiło UFO, nie jest opisem dyplomatycznego prezentu, oj nie. W 1846 r., tuż przed Gwiazdką, na ulicę amerykańskiego miasta Lowell Mass spadło z błyszczącej metalicznie tarczy coś, co przypominało kupę kaszalota i tak mniej więcej pachniało

Drugi zaskoczył
W 1995 r. anonimowy Amerykanin zwiedzał Departament Stanu w Waszyngtonie. Napatoczył się wówczas przy windzie na grupkę włochatych kosmitów przebranych za Ziemian. Obcy mieli długie peleryny, wysokie kapeluszem, a na twarzach maski. Jeden z przebierańców wywinął orła na wypolerowanych marmurach departamentu, a uprzejmy zwiedzający pomógł mu się podnieść.
Jak wynika z jego dalszej relacji, istota była futrzakiem, co usłużny Ziemianin wymacał przez pelerynę. Mężczyzna znalazł w miejscu demaskującego upadku niewielką, bardzo lekką i twardą monetę, którą można by uznać za wyraz wdzięczności za przysługę.
Na awersie widniała postać o drapieżnym uśmiechu utworzonym przez szereg wampirzych ząbków i ze szpiczastymi uszami porośniętymi sierścią. Rewers przedstawiał glob o nieznanym zarysie kontynentów, a ponad tą najwyraźniej obcą planetą widniały dwa księżyce. Oczywiście żaden numizmatyk nie zidentyfikował waluty, a żaden językoznawca nie rozpoznał napisu na monecie, niepodobnego do jakiegokolwiek ziemskiego pisma.
Niekiedy, jak w przypadku kawałka blachy z latającego spodka rzekomo roztrzaskanego na farmie pod Roswell (USA) w lipcu 1947 r., jest się nad czym pochylić.
Sokole oko agenta
Pod Roswell mówiono, że roztrzaskał się tu spodek. Miejsce wypadku przeczesały tabuny agentów, którzy nie pozostawili na Ziemi niczego, co nadawało się doi zabrania i zamknięcia w tajnych archiwach. Dlatego agent Jesse Marcel miał wyjątkowe szczęście, kiedy następnego dnia po kolizji UFO z gruntem znalazł na nim pokaźny kawałek blachy o nieziemskich właściwościach, w dodatku podpisanej nieznanym pismem.
Był to kawałek złomu, o cechach zaprzeczających oficjalnej, przedstawionej w amerykańskich mediach, "teorii balonowej", wyjaśniającej zzamieszanie w Roswell wywołane katastrofą balonu meteorologicznego.
Blaszka wracała do pierwotnego kształtu po zwinięciu w harmonijkę lub skręcenia w skręta, błyszczała i nie dawała się niczym porysować.
Jesse Marcel do śmierci nie zdemontował powtarzanej przez lata historii o tym, jak to bawił się kawałkiem latającego talerza, dopóki nie odebrano mu zabawki.
Upominek podzielony
Laszlo Bako spod Debreczyna (Węgry) znalazłszy w 1974 r. pręt, nie wierzył własnym oczom. Czyżby obcy przez nieuwagę zostawili narzędzie pracy, aparat, którym - jak twierdził Bako - badali go?
Pręt podobny do fletu, 36-centymetrowej długości, o średnicy 1,8 cm, miał świecące końcówki. Jedna z nich dawała zielony blask, druga emitowała trójbarwne wiązki promieni.
Zanim obdarowanny pokazał prezent chemikom i fizykom, podzielił go za pomocą piłki do metalu na trzy części, bo, jak stwierdził, był ciekawy, co jest w środku. W środku nie było nic. Przedmiot okazał się jednolitym kawałkiem bardzo czystego magnezu. Osiągnięcie takiej czystości przy ziemskich możliwościach technicznych nie było w latach 70. niemożliwe, ale trudne. Dzisiaj takie pręty jesteśmy w stanie produkować i podrzucać sobie we własnym zakresie.
__________________________________________________________________________
PODARKI PO POLSKU
1. Przed 10 laty mieszkaniec Warszawy opowiedział, że w latach 80. został obdarowany przez przedstawiciela obcej cywilizacji niewielkim kryształem górskim mającym we wnętrzu prostopadłościenną strukturę niewiadomego pochodzenia. Intrygujący kształt był zadziwiająco regularny jak na naturalnąskazę w strukturze minerału.
2. Z archiwalnej relacji nieżyjącego już Jana Wolskiego z Emilcina, bohatera najbardziej znanego z polskich bliskich spotkań IV stopni, wynika, że "potworaki", czyli załoga UFO, chciały ugościć go czymś, co wyglądało jak sople lodu, ale łamało się bezgłośnie jak ciasto. Niestety Wolski, który nie jadał o tak wczesnej porze, kategorycznie odmówił poczęstunku. Jaka szkoda, że nie wziął sopla na wynos!
