Powspominajmy
: śr lip 21, 2010 8:31 pm
Nocne Polaków rozmowy
Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, które z treści dotyczących Polski w sposób bezceremonialny, trafią do największej ilości osób, zainteresowanych naszą codziennością. Bez wątpienia muszą to być słowa, które traktują naszą Polską rzeczywistość w sposób szczery i pozbawiony tej nutki, która szturmem wdarła się do naszego życia za pośrednictwem tabloidów, słowem bez poszukiwania taniej sensacji i afer. Owszem, rzeczywistość nie szczędzi nam nieprawidłowości, które są czymś nieodłącznym od wielu lat, jednak to wszystko zmienia się, proceduralne i mentalne błędy wynikające z naszej trudnej przeszłości powoli odchodzą w cień.
Nie wahając się ani chwili, nazwę idiotą każdego, kto przychyli się do opinii, że przeciętny Polak to fanatyczny katolik, pijak, leń i złodziej. To właśnie taki wizerunek przez wiele lat ugruntowany został pod różnymi szerokościami geograficznymi. Owszem, po części to nasza wina, jednak warto mówić o tym, że za taki wizerunek odpowiadała wąska grupa ludzi, którzy dzięki koneksjom i własnemu cwaniactwu, najmniejszym możliwym kosztem dorabiała się majątków, które po tamtych stronach granic były czymś mało znaczącym, u nas przybierały formę przesadnej zamożności, podsycanej mitem własnej wartości i swoich wszechmocnych możliwości. W rzeczywistości u ludzi spostrzegawczych wywoływały uśmiech i gesty politowania. Takie były początki polskiego, dzikiego kapitalizmu. Po okresie przemian stanęliśmy przed niespotykaną barierą, która była czymś całkowicie nowym, mieliśmy wreszcie namiastkę rodzącej się demokracji, z którą tak naprawdę nie bardzo wiedzieliśmy, co zrobić.
Gospodarka wolnorynkowa spowodowała swoisty szok, na którym żerowały jednostki, dorabiające się majątków w iście błyskawicznym tempie. Było to dla większości Polaków coś abstrakcyjnego, coś tak nierealnego, że każdy kolejny dzień u części powodował głęboką frustrację, wobec własnej bezsilności na tle innych, którzy odnajdywali się w nowej rzeczywistości. I nagle…, Polacy odkryli handel, jak grzyby po deszczu rodziły się fortuny, których właściciele odnaleźli swoiste nisze, zaspokajające potrzeby już nie tylko współziomków, ale i osób z „zewnątrz”.
Gdzieś na tle tych uczciwych, pojawiały się hieny, które bazując na wcześniej wypracowanych koneksjach tworzyły gigantyczne spółki obracające milionami, zwykle cudzymi, powstawały przeróżne kasy oszczędnościowe oparte bardziej o umowy dżentelmeńskie niż o zdrowy rozsądek i niezbędny w takich operacjach komplet dokumentów i przepisów, broniących tylko jedną stronę. Rzeczywistość przypominała dżunglę, gdzie wszystko postawione było na głowie. Wina państwa polegała na tym, że do wspólnego worka wrzuciło kilkadziesiąt milionów ludzi, którzy w większości byli bezsilni wobec tak gwałtownych przemian.
Pojawiła się całkowita nowość, rzecz absolutnie niespotykana w społeczeństwach opartych na systemie socjalistycznym – brak pracy. Bez wątpienia skutki owego bezrobocia odczuwamy nawet dzisiaj, jednak właśnie wtedy jakże powszechnym było powiedzenie „niebieski ptak” i z jaką niechęcią pracodawca traktował potencjalnego pracownika, który w swoim dowodzie osobistym w części, gdzie pojawiały się kolejne stemple z innych zakładów pracy. Większa ich ilość była czymś anormalnym, przeciętny pracownik wiązał się przez całe życie z jednym zakładem, który nierzadko kształcił go i umożliwiał pięcie się po szczeblach kariery, oczywiście nie za darmo. Doskonale pamiętamy, czym była dawna lojalność – widocznymi skutkami stały się działania Bronisława Wildsteina, który swoją „wiedzę” zawarł w ukradzionych listach, wyszczególniających osoby uwikłane w agenturalność. Dzisiaj dzieła dopełnia jakże znienawidzony IPN, który i owszem przesadza, lub popada z jednej skrajności w drugą, zapominając o tym, jak wiele dokumentów fabrykowano wyłącznie po to, aby zaszkodzić ludziom, którzy z aparatem nie mieli najmniejszych kontaktów. Byli tacy? Ktoś zapyta? Pewnie tak, chociaż w rzeczywistości każdy dorosły Polak posiadał teczkę, która wędrowała za nim przez całe życie. Wszak w socjalizmie o nikim nie zapominano, choć państwo sprawiało tylko wrażenie ułudy wobec swojej opiekuńczości i lojalności wobec obywatela.
Dawne hasło: „…pomożecie?” Było równie głupie jak genialne, podrywało obywateli do działania wobec wyimaginowanych zagrożeń.
Nic dziwnego, naciski historyczne i tamtej rzeczywistości związane były zawsze z Krajem Rad, który jak dobry wujek „stał na straży demokracji”, ich cholernej demokracji, pełnej nonsensów i poczucia ciągłego zagrożenia ze strony krwiożerczych imperialistów.
Walnijmy się z całej siły w piersi, czy wspomniane zagrożenia tak do końca były tylko mrzonką? Popatrzmy na współczesną gospodarkę rynkową, na działania organizacji zrzeszających poszczególne kraje w związki stosunków wzajemnych, to jak żywcem wyciągnięte sceny z powieści Aleksandra Dumasa. Zawsze znajdzie się jakiś Portos, Atos i Aramis, Dartagnan w tej konfiguracji, jako żywo przypomina Polaka – sarmatę, którego cholera bierze zawsze wtedy, gdy zorientuje się, że ktoś robi z niego idiotę.
Nie lubimy być zwodzeni, upokarzani, a zwłaszcza okłamywani, historia uczy, że w takich wypadkach wcześniej, czy później zawsze dochodziło do buntów, które doprowadzały do gwałtownych zmian, niekoniecznie na lepsze.
Przełomowymi momentami były tragedie narodowe, gdzie potrafiliśmy zmobilizować się do tego stopnia, że zdawało się, że zapominaliśmy o ryzyku i największej ofierze. Czy bohaterstwo mamy we krwi? Bez wątpienia, potrzebujemy do tego tylko sytuacji skrajnych.
W naszej przebogatej literaturze opisano wiele wątków, gdzie obok „fałszywców” wystawianych na piedestał przez społeczeństwo, odnajdowali się ci, którzy dźwigali „Ojczyznę z posad świata”, ile razy śpiewaliśmy to na szkolnych apelach mając na sobie dziwnego koloru mundurki, nawet nie chcę wiedzieć ile osób w tym momencie zwymiotowało, tfu womitowało – być może ktoś w tej chwili je śniadanie.
Przypomnijmy sobie, jak to po zakończeniu szkoły średniej i uzyskaniu świadectwa dojrzałości, dyrektor szkoły na szkolnych uroczystościach, po kwiecistych przemowach wielbiących socjalizm wręczał swoim wychowankom – najprawdziwsze legitymacje partyjne. Już na samo wspomnienie jedna ręka odruchowo szuka Kałasznikowa, by po chwili druga odciągnęła suwadło.
Po latach, dzisiaj, tacy ludzie stojąc w pierwszym szeregu, tuż przed ołtarzem, składając z nabożną czcią rączulki do Bozi wyśpiewują pod niebiosa – Alleluja!. Skoroś był takim aktywistą, pozostań nim do końca, a nie jak szmata na wietrze, co chwila zmieniasz front, choć jeszcze wczoraj wydzierałeś kartki z cudzego paszportu.
Zastanówmy się, czy chcielibyśmy powrotu tamtej, bardzo szarej (i to dosłownie) rzeczywistości? Czy obecnie dzieje się nam aż taka krzywda, wobec działań ludzi, których wyśmiewaliśmy, gardziliśmy nimi? Wątpię, demokracja zakorzeniła się w naszym życiu i to na trwałe, tylko… czy zrozumieliśmy znaczenie tego słowa? A może współczesne pojęcie demokracji, to swoiste wynaturzenie lub wstęp do kolejnej teorii spiskowej?
Według wielu tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyrastają nam, jak grzyby po deszczu grupy formalne i nieformalne, których filozofia działania opiera się na wierze, choć niekoniecznie w powszechnie uznanego Boga. Sekty, bo o nich tutaj mowa, wzorem dawnych układów partyjnych zakradły się do naszego życia w jednym tylko celu – niszczenia ludzi w każdy możliwy sposób. Pod hasłami powszechnej miłości, tolerancji i walki z reżimami władzy, w bezczelny sposób ogałacają swoich „wiernych” z majątków i wartości, dokonując swoistego przebiegunowania, obliczonego wyłącznie na dalekosiężny zysk. Perfidne, choć rzeczywiste i…dochodowe.
Jest jednak w tym wszystkim coś pozytywnego, wszelkie kwestie, zarówno te pozytywne jak i negatywne są naszymi problemami, rozpatrywanymi w niezawisłych granicach terytorialnych, gdzie my rządzimy i nami rządzą, czasem z własnej „cienkiej” zupki uwarzyć można coś wykwintnego, to nasza przyszłość.
Kto nią pokieruje? Kto dokonana kompleksowych napraw? Już niedługo wybierzemy wspólnie. Każdy dorosły, myślący i uprawniony do głosowania człowiek, dokonując żywotnych dla niego i jego rodziny (kolejność do ustalenia) uzgodnień wie, jakim powinien być nowy gospodarz, wie, że władza daje możliwości, ale także narzuca pewne obwarowania, dlatego tak wielka odpowiedzialność powierzona być może tylko osobie całkowicie godnej zaufania. Czy wśród dzisiejszych, polskich polityków jest godna takiego zaszczytu osoba?
Powiem szczerze… nie.
Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, które z treści dotyczących Polski w sposób bezceremonialny, trafią do największej ilości osób, zainteresowanych naszą codziennością. Bez wątpienia muszą to być słowa, które traktują naszą Polską rzeczywistość w sposób szczery i pozbawiony tej nutki, która szturmem wdarła się do naszego życia za pośrednictwem tabloidów, słowem bez poszukiwania taniej sensacji i afer. Owszem, rzeczywistość nie szczędzi nam nieprawidłowości, które są czymś nieodłącznym od wielu lat, jednak to wszystko zmienia się, proceduralne i mentalne błędy wynikające z naszej trudnej przeszłości powoli odchodzą w cień.
Nie wahając się ani chwili, nazwę idiotą każdego, kto przychyli się do opinii, że przeciętny Polak to fanatyczny katolik, pijak, leń i złodziej. To właśnie taki wizerunek przez wiele lat ugruntowany został pod różnymi szerokościami geograficznymi. Owszem, po części to nasza wina, jednak warto mówić o tym, że za taki wizerunek odpowiadała wąska grupa ludzi, którzy dzięki koneksjom i własnemu cwaniactwu, najmniejszym możliwym kosztem dorabiała się majątków, które po tamtych stronach granic były czymś mało znaczącym, u nas przybierały formę przesadnej zamożności, podsycanej mitem własnej wartości i swoich wszechmocnych możliwości. W rzeczywistości u ludzi spostrzegawczych wywoływały uśmiech i gesty politowania. Takie były początki polskiego, dzikiego kapitalizmu. Po okresie przemian stanęliśmy przed niespotykaną barierą, która była czymś całkowicie nowym, mieliśmy wreszcie namiastkę rodzącej się demokracji, z którą tak naprawdę nie bardzo wiedzieliśmy, co zrobić.
Gospodarka wolnorynkowa spowodowała swoisty szok, na którym żerowały jednostki, dorabiające się majątków w iście błyskawicznym tempie. Było to dla większości Polaków coś abstrakcyjnego, coś tak nierealnego, że każdy kolejny dzień u części powodował głęboką frustrację, wobec własnej bezsilności na tle innych, którzy odnajdywali się w nowej rzeczywistości. I nagle…, Polacy odkryli handel, jak grzyby po deszczu rodziły się fortuny, których właściciele odnaleźli swoiste nisze, zaspokajające potrzeby już nie tylko współziomków, ale i osób z „zewnątrz”.
Gdzieś na tle tych uczciwych, pojawiały się hieny, które bazując na wcześniej wypracowanych koneksjach tworzyły gigantyczne spółki obracające milionami, zwykle cudzymi, powstawały przeróżne kasy oszczędnościowe oparte bardziej o umowy dżentelmeńskie niż o zdrowy rozsądek i niezbędny w takich operacjach komplet dokumentów i przepisów, broniących tylko jedną stronę. Rzeczywistość przypominała dżunglę, gdzie wszystko postawione było na głowie. Wina państwa polegała na tym, że do wspólnego worka wrzuciło kilkadziesiąt milionów ludzi, którzy w większości byli bezsilni wobec tak gwałtownych przemian.
Pojawiła się całkowita nowość, rzecz absolutnie niespotykana w społeczeństwach opartych na systemie socjalistycznym – brak pracy. Bez wątpienia skutki owego bezrobocia odczuwamy nawet dzisiaj, jednak właśnie wtedy jakże powszechnym było powiedzenie „niebieski ptak” i z jaką niechęcią pracodawca traktował potencjalnego pracownika, który w swoim dowodzie osobistym w części, gdzie pojawiały się kolejne stemple z innych zakładów pracy. Większa ich ilość była czymś anormalnym, przeciętny pracownik wiązał się przez całe życie z jednym zakładem, który nierzadko kształcił go i umożliwiał pięcie się po szczeblach kariery, oczywiście nie za darmo. Doskonale pamiętamy, czym była dawna lojalność – widocznymi skutkami stały się działania Bronisława Wildsteina, który swoją „wiedzę” zawarł w ukradzionych listach, wyszczególniających osoby uwikłane w agenturalność. Dzisiaj dzieła dopełnia jakże znienawidzony IPN, który i owszem przesadza, lub popada z jednej skrajności w drugą, zapominając o tym, jak wiele dokumentów fabrykowano wyłącznie po to, aby zaszkodzić ludziom, którzy z aparatem nie mieli najmniejszych kontaktów. Byli tacy? Ktoś zapyta? Pewnie tak, chociaż w rzeczywistości każdy dorosły Polak posiadał teczkę, która wędrowała za nim przez całe życie. Wszak w socjalizmie o nikim nie zapominano, choć państwo sprawiało tylko wrażenie ułudy wobec swojej opiekuńczości i lojalności wobec obywatela.
Dawne hasło: „…pomożecie?” Było równie głupie jak genialne, podrywało obywateli do działania wobec wyimaginowanych zagrożeń.
Nic dziwnego, naciski historyczne i tamtej rzeczywistości związane były zawsze z Krajem Rad, który jak dobry wujek „stał na straży demokracji”, ich cholernej demokracji, pełnej nonsensów i poczucia ciągłego zagrożenia ze strony krwiożerczych imperialistów.
Walnijmy się z całej siły w piersi, czy wspomniane zagrożenia tak do końca były tylko mrzonką? Popatrzmy na współczesną gospodarkę rynkową, na działania organizacji zrzeszających poszczególne kraje w związki stosunków wzajemnych, to jak żywcem wyciągnięte sceny z powieści Aleksandra Dumasa. Zawsze znajdzie się jakiś Portos, Atos i Aramis, Dartagnan w tej konfiguracji, jako żywo przypomina Polaka – sarmatę, którego cholera bierze zawsze wtedy, gdy zorientuje się, że ktoś robi z niego idiotę.
Nie lubimy być zwodzeni, upokarzani, a zwłaszcza okłamywani, historia uczy, że w takich wypadkach wcześniej, czy później zawsze dochodziło do buntów, które doprowadzały do gwałtownych zmian, niekoniecznie na lepsze.
Przełomowymi momentami były tragedie narodowe, gdzie potrafiliśmy zmobilizować się do tego stopnia, że zdawało się, że zapominaliśmy o ryzyku i największej ofierze. Czy bohaterstwo mamy we krwi? Bez wątpienia, potrzebujemy do tego tylko sytuacji skrajnych.
W naszej przebogatej literaturze opisano wiele wątków, gdzie obok „fałszywców” wystawianych na piedestał przez społeczeństwo, odnajdowali się ci, którzy dźwigali „Ojczyznę z posad świata”, ile razy śpiewaliśmy to na szkolnych apelach mając na sobie dziwnego koloru mundurki, nawet nie chcę wiedzieć ile osób w tym momencie zwymiotowało, tfu womitowało – być może ktoś w tej chwili je śniadanie.
Przypomnijmy sobie, jak to po zakończeniu szkoły średniej i uzyskaniu świadectwa dojrzałości, dyrektor szkoły na szkolnych uroczystościach, po kwiecistych przemowach wielbiących socjalizm wręczał swoim wychowankom – najprawdziwsze legitymacje partyjne. Już na samo wspomnienie jedna ręka odruchowo szuka Kałasznikowa, by po chwili druga odciągnęła suwadło.
Po latach, dzisiaj, tacy ludzie stojąc w pierwszym szeregu, tuż przed ołtarzem, składając z nabożną czcią rączulki do Bozi wyśpiewują pod niebiosa – Alleluja!. Skoroś był takim aktywistą, pozostań nim do końca, a nie jak szmata na wietrze, co chwila zmieniasz front, choć jeszcze wczoraj wydzierałeś kartki z cudzego paszportu.
Zastanówmy się, czy chcielibyśmy powrotu tamtej, bardzo szarej (i to dosłownie) rzeczywistości? Czy obecnie dzieje się nam aż taka krzywda, wobec działań ludzi, których wyśmiewaliśmy, gardziliśmy nimi? Wątpię, demokracja zakorzeniła się w naszym życiu i to na trwałe, tylko… czy zrozumieliśmy znaczenie tego słowa? A może współczesne pojęcie demokracji, to swoiste wynaturzenie lub wstęp do kolejnej teorii spiskowej?
Według wielu tak, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyrastają nam, jak grzyby po deszczu grupy formalne i nieformalne, których filozofia działania opiera się na wierze, choć niekoniecznie w powszechnie uznanego Boga. Sekty, bo o nich tutaj mowa, wzorem dawnych układów partyjnych zakradły się do naszego życia w jednym tylko celu – niszczenia ludzi w każdy możliwy sposób. Pod hasłami powszechnej miłości, tolerancji i walki z reżimami władzy, w bezczelny sposób ogałacają swoich „wiernych” z majątków i wartości, dokonując swoistego przebiegunowania, obliczonego wyłącznie na dalekosiężny zysk. Perfidne, choć rzeczywiste i…dochodowe.
Jest jednak w tym wszystkim coś pozytywnego, wszelkie kwestie, zarówno te pozytywne jak i negatywne są naszymi problemami, rozpatrywanymi w niezawisłych granicach terytorialnych, gdzie my rządzimy i nami rządzą, czasem z własnej „cienkiej” zupki uwarzyć można coś wykwintnego, to nasza przyszłość.
Kto nią pokieruje? Kto dokonana kompleksowych napraw? Już niedługo wybierzemy wspólnie. Każdy dorosły, myślący i uprawniony do głosowania człowiek, dokonując żywotnych dla niego i jego rodziny (kolejność do ustalenia) uzgodnień wie, jakim powinien być nowy gospodarz, wie, że władza daje możliwości, ale także narzuca pewne obwarowania, dlatego tak wielka odpowiedzialność powierzona być może tylko osobie całkowicie godnej zaufania. Czy wśród dzisiejszych, polskich polityków jest godna takiego zaszczytu osoba?
Powiem szczerze… nie.