Trochę mieliśmy nadzieję na uniknięcie tego ogórkowego tematu. Jak panowie zasugerowali powyżej, widać jawnie, co ma na celu ta kolejna akcja "ujawniania prawdy". Z pewnością nie zasługuje to, by stać się tematem newsa. Jakimś całkowitym "fuksem" Brandon pojawił się w tym w kolejną równą rocznicę Roswell, przy okazji publikacji "swojej" książki. Skąd my to znamy? Zauważmy przy okazji, że nie powiedział niczego konkretnego, a fakt, że pisze o czymś Gazeta.pl (portal o wiarygodności o2) to chyba najlepszy dowód, że historię można zaliczyć do letnich bajek.
Weteran CIA: To nie był balon
Huffington Post
Przez 25 lat Chase Brandon pracował jako agent CIA walcząc z terroryzmem i obcymi szpiegami. Ostatnie 10 lat spędził na pracy w biurze dyrektora agencji w Langley. To tam, w archiwum historycznym o nazwie Historical Intelligence Collection, natknął się na domniemane materiały o Roswell:
- Nikt nie mógł tam wejść - powiediał w rozmowie z portalem Huffington Post. - Pewnego dnia rozglądałem się po katalogach opisujących zawartość karotek. Jedna zwróciła moją uwagę - widniało na niej słowo: "Roswell". Wziąłem pudło, i zajrzałem do środka. Po chwili postawiłem je z powrotem mówiąc: "O Boże, to miało miejsce naprawdę".
Jeśli jednak idzie o konkrety, Brandon nie jest już taki gadatliwy:
- [Było tam] nieco materiału tekstowego i fotografie. To wszystko, co mogę ujawnić, jeśli idzie o zawartość pudła. Dla mnie był to jednak ostateczny punkt, w którym przekonałem się, że wszystko w co wierzyłem ja i inni ludzie, miało miejsce naprawdę.
Były agent, który promuje właśnie swoją powieść science-fiction, dodaje:
- Nie był to żaden przeklęty balon pogodowy - mówi. - Był to statek, który jawnie nie pochodził z tej planety. Uległ rozbiciu i nie waham się, aby użyć na jego opisanie słowa "szczątki". Ludzie dokładnie mówili właśnie o tym...