Jednak dorzucę jeszcze coś od siebie…
Różne rzeczy możesz próbować, łącznie z prośbą o pomoc do Boga, ale jeśli sama nie nauczysz się odpowiednio na to reagować, to nawet tamto może nie do końca pomóc niestety


U mnie dziwne fazy zaczęły się dziać już od małego. Np. jako jeden z pierwszych snów, jakie pamiętam, to było że koleżanka z piaskownicy idzie na mnie z nożem (nie pamiętam też czy i z widelcem) i chce mnie zabić i zjeść, albo wydawało mi się w pamięci, że kiedyś bawiłem się w lekarza, a musiałem mieć wtedy nie więcej niż 3 lata, bo mieszkałem jeszcze w poprzednim mieszkaniu, i że wbijałem igły w mojego duuużego pluszowego królika, ale jak dziś na to spojrzę, to raczej nie możliwe ^^. Miałem też taki dziwny sen, jedyny który w życiu powtarzał mi się wielokrotnie w niezmienionej postaci – pusta trójwymiarowa przestrzeń koloru brudnożółtego i w niej czarne linie przecinające się w różnych punktach, a po tych liniach poruszały się istoty w kształcie czarnych rozmytych lekko kul, które się nad nimi unosiły i transportowały „coś”, jakąś informację czy co, oraz większych takich istot-kul, które nadzorowały pracę tych mniejszych. Sen zaczynał się zawsze tym, że jestem taką mniejszą kulką i stoję jakby na przecięciu się takich linii, a obok mnie stoi większa kula i czuję od niej wszechogarniające zło i moc, ogarnia mnie paraliżujący strach, głowa zaczyna mi tak dziwnie czuć, jak przy znieczuleniu czy coś, czuć zło i ta istota telepatycznie każe mi podążać tą linią przede mną, na drugi punkt przecięcia, jednak ta linia jest wyjątkowo cienka i jestem 100% pewny, że spadnę, ale jednak idę, bo z jakiegoś powodu „wiem”, że jak się nie posłucham tej istoty, to czeka mnie „coś” gorszego, jakby nieistnienie

Dalsze dziwne i straszne motywy, jakie spotkałem, to dalej jak byłem dość mały, ok. 10 lat jakoś, w nocy kiedy się przebudziłem, tuż nade mną lewitowała postać. W mieście noc jest jaśniejsza niż na wsi, więc coś było widać w pokoju, szczególnie jak wzrok się dostosował, jednak ta istota była czarniejsza niż noc. Widać było tylko kontury, a w środku nieprzenikniona czerń. Istota miała kształt dorosłego mocno zbudowanego mężczyzny i długaśne rogi wystające z głowy. Lewitowała prostopadle do mnie na wysokości klatki piersiowej unosząc się lekko nad nią i nic nie mówiła. Ja się wystraszyłem, ale nie miałem jak się podnieść, bo bym ją pewnie dotknął, więc odwróciłem się, przykryłem głowę poduszką i próbowałem udawać, że tego nie ma i szczęśliwie szybko zasnąłem. Czytałem, że wiele osób raz w życiu miała taką wizytę czarnego bądź czerwonego człowieka. Ponoć od czerwonego wzięła się nazwa krasnolud, po rosyjsku krasny lud, czyli czerwony człowiek… Uwaga, teraz zacznie się coraz bardziej pouczająco [ external image ]
Potem był czas gimnazjum, zacząłem się interesować zjawiskami paranormalnymi i ezoteryką… I to był czas, kiedy jawnie przypuszczono na mnie atak. Bowiem pewnej nocy siedziałem jeszcze na grono.net w dziale parapsychologii i czytałem na forum różne opowieści o duchach, o psiballach, itp. Zrobiło się późno, pozostali domownicy już poszli spać, a ja przejęty czytałem i czułem się bardzo niepewnie, szczególnie że byłem wtedy jeszcze mocno wierzącym i praktykującym katolikiem, i być może odzywały się we mnie jakieś wyrzuty… W każdym razie w momencie kiedy wyłączyłem w końcu kompa, by kłaść się spać, nagle ten niepokój drastycznie, nienaturalnie, nieziemsko wzrósł, czułem że ktoś mnie obserwuje, wiele istot, nie widziałem ich, ale czułem ich obecność, mogłem sobie wyobrazić, że to takie czarne zakapturzone istoty w płaszach, ale jakby trochę z dymu, coś jak dementorzy z Harrego Pottera (wtedy chyba jeszcze nie znałem dementorów), czułem że tak wyglądają i kłębią się pod sufitem mojego pokoju, ale ich nie widziałem. Jednak to poczucie było mocno silne, graniczące z wiedzą. No i zacząłem czuć jakby mnie atakowali, trudno to wyjaśnić, bo trudno przyrównać do czegokolwiek, a w dodatku było to już dość dawno…
Mentalnie/energetycznie czy jak jeszcze, byłem atakowany… Jedyne co mi przyszło wówczas na myśl, to modlitwa jako obrona, wziąłem więc różaniec w rękę, uzbrojony w niego i w wiarę zacząłem klepać formułki. Atak trwał dalej, trwał i trwał. Tak może z parę minut, ale wydawało się to dość długo wówczas. Potem po jakimś czasie lekko zelżał, ale nadal trwał, wcale nie ustąpił, aż stwierdziłem, że mimo wszystko spróbuję zasnąć i tak zrobiłem. Dość szybko zasnąłem. Cóż, Maryja za bardzo nie pomogła

Potem zacząłem mieć mega depresje, totalnie NIC nie miało sensu dla mnie wówczas, a nawet pamiętam przyszły myśli samobójcze, na szczęście jednak taki mam charakter, że szkoda byłoby mi rodziców, którzy są dla mnie dobrzy i kocham ich, i ze względu na nich, nawet jakbym miał się przemęczyć życie to bym się przemęczył. W dodatku twierdziłem wówczas, że nawet jeśli nie wiedzę sensu życia, to po co popełniać samobójstwo, mogę przecież zająć się czymś ryzykownym, co przyczyni się dla dobra ludzkości, a ktoś kto nie czuje takiego braku sensu jak ja, nie chciałby ryzykować…
Sądziłem, że nawet jeśli nie czuję sensu w niczym, ani krzty dobroci, miłych uczuć, doznać, samą jałowość, to pamiętam co znaczy dobro i korzystając z samego rozumu, jeśli nie z emocji, mogę czynić dobro i się mu oddać, skoro i tak mi na niczym nie zależało. Te poglądy z pewnością mnie uratowały [ external image ] Potem w końcu to minęło, jeszcze powracało, ale już krócej i mniej, trochę tak przeplatanie, i w tym czasie, uwaga, właśnie odkryłem jedyną rzecz, która była w stanie wyciągnąć mnie z tego marazmu, tej klątwy niskich wibracji, niskiej energii. Była to taka czysta, bezwarunkowa, bezgraniczna MIŁOŚĆ [ external image ] Jedyna wszechmocna energia w całym wszechświecie. Wszystko by mogło istnieć i działać, potrzebuje energii, a żeby w coś włożyć energię i ją utrzymywać, czyli cały czas wkładać, trzeba to cały czas kochać [ external image ] Zacząłem patrzeć na miłość i rozumieć ją przez całkiem inny pryzmat, niż taka, jak się ją rozumie powszechnie w naszej cywilizacji. Prawdziwa naturalna miłość naprawia wszystko i czyni wszystko przezajebistym [ external image ] To tak w skrócie ^^. No ok, i co dalej…
W tym okresie olśnienia przeżyłem też mega doświadczenia, ale tu nie o tym :3
Ciekawe było też to, że przez długi czas nie miałem ani jednego złego snu, same mega dobre i fajne

Kolejna historia dała mi niezłą nauczkę. Czytałem wówczas Rio Anaconda W. Cejrowskiego i pisał on tam o pewnym Czarnym Czarowniku, o którym mu opowiadał inny czarownik. Najpierw się wzbraniał przed tym, bo się bał, ale zrobił to, a potem całą noc odprawiał magię obronną i prosił Cejrowskiego, by się modlił do własnego Boga, że to też pomoże… No to się trochę przestraszyłem :3 bo jeszcze ten czarownik mówił, że wystarczy że się wypowie imię tamtego czy pomyśli o nim, to on już tu jest przywołany :3 I ponoć jest mega potężny i mega zły.
No i była noc, obudziłem się w trakcie, a spałem na górze łóżka piętrowego, leżąc na lewym boku, odwrócony twarzą do ściany. Było już w miarę jasno jak na noc, ale pierwszy raz w życiu doświadczyłem paraliżu przysennego. Wiem, że niektórzy piszą, że to co wówczas ludzi atakuje, to ludzie sami to projektują niby, ale ja nie do końca tak sądzę. W każdym razie obudziłem się, byłem sparaliżowany i czułem/wiedziałem że za mną na wysokości mojej głowy w powietrzu unosi się istota w postaci czarnej rozmytej kulu i bije od niej złem i mnie atakuje. Wówczas mimo że czułem strach postanowiłem walczyć i zacząłem wizualizować pozytywną energię zbierającą się we mnie i wystrzeliwującą. Przez chwilę się tak spieraliśmy jakby za pomocą kamehame


Rok czy parę lat później, też na studiach, ale w innym pokoju już i na dolnym łóżku też obudziłem się w nocy, ale tym razem widziałem tą istotę. Znów było już bliżej ranka i w miarę jasno, ale jeszcze trochę ciemno… Istota stała tuż przy moim łóżku, na wysokości około moich bioder. Co dziwne nie widziałem jej oczami, jakby czułem/wiedziałem to, że odbieram ją jakimś innym zmysłem, jakby czuciem, ale mój mózg jakoś przetwarzał to na obraz wizualny. Niczego wcześniej takiego nie czułem.
Od tej istoty nie czułem strachu, jak od poprzednich. Jednak czułem zło i obrzydzenie, taki wstręt. Ta istota nie była czarna, ale takiego brudnoczerwonego, trochę brązowego, sraczkowatego koloru, tak niejednolicie pomieszana tymi kolorami, też trochę rozmyta i widać było kontury tylko i wypełnienie. To, co od niej czułem to jakby chciało mi się rzygać dosłownie, ale nie fizycznie, ale mentalnie, takie uczucie. Ale nie czułem strachu o dziwo wcale. Zachowałem więc zimną krew, byłem częściowo sparaliżowany, ale tym razem tylko częściowo. Chciałem wcisnąć lampkę, żeby mi światło pomogło, ale nie działała, albo za słabo naciskałem na wpół zdrętwiałą ręką. Rano sprawdzałem, to lampka już działała. Nie radziłem sobie z tą istotą, mimo że próbowałem, więc w akcie desperacji w końcu zacząłem i wołać Jezusa na pomoc

Jednak też po jakieś minucie w końcu ktoś przyszedł z pomocą, chociaz mimo że nie widziałem tej istoty, to czułem jej działanie. Bowiem stopniowo przestawałem czuć tą negatywną atmosferę, którą zastępowała powoli taka obojętna, a w międzyczasie nie zauwazyłem kiedy, tamta czerwona istota zniknęła. Po tym, jak atmosfera zrobiła się z mocno nieprzyjemnej w zupełnie obojętną, zaczęła robić się w miarę przyjemna, ale tak tylko trochę przyjemna ^^. Więc kolejny dowód na to, że spieranie się „mocy”, a raczej tego, co wydawało nam się za moc, nie działa, a pomoc istot pochodzących z religii też jest niezbyt efektywna…

Jak mnie kolejny raz atakowano to zachowywałem się trochę inaczej.
Ale zanim jeszcze, to opowiem o tym, że we śnie próbowano mnie opętać. Miałem taki sen (nie LD), w którym kilkukrotnie działo się coś na taki wzór: coś w pomieszczeniu się poruszało dziwnie samo, potem dostawałem paraliżu sporej części ciała… We śnie interpretowałem to jako próba opętania. Przeciwstawiałem się temu intuicyjnie jak tylko potrafiłem, z trudem unikając całkowitego przejęcia ciała. Raz było to w jakiejś knajpie, innym razem na basenie, aż w końcu w moim rodzinnym domu w kuchni. Jak tylko wtedy zaczęły się powoli same drzwi do kuchni zamykać, ja wówczas pomyślałem teraz już naprawdę wkurzony, że dość tego, teraz napastnik przesadził przychodząc nieproszonym do mojego rodzinnego domu! Krzyknąłem na niego werbalnie, mimo że we śnie brałem rzeczywistość senną jako realną i wiedziałem, że ludzie dookoła mnie usłyszą i głupio to będzie brzmiało, ale zrobiłem to – krzyknąłem do tego ducha rozwścieczony „otwórz te drzwi!”. I tak w trakcie ich zamykania nagle jak się zamykały zaczęły się otwierać, już bez próby opętania [ external image ] Lekcja – stanowczość własnej wolnej woli, to święta rzecz i wielka moc ^^. Jednak co więcej, za dnia zacząłem kombinować, że może to wcale nie było opętanie, a ja tak to interpretując w pierwszej kolejności sam się na to nakręcałem i sam tworzyłem tą nieprzyjemną atmosferę, i w ogóle… Co o tym mogło świadczyć? Ano poruszanie się przedmiotów, jak obrazy na ścianie czy drzwi – mogły to być sygnały np. od opiekunów, że to tylko sen, żebym uzyskał świadomość we śnie, zaś paraliż ciała, to jak paraliż przed wyjściem z ciała. doświadczeniem oobe [ external image ] Lekcja – nie wszystko to, co wydaje nam się za złe, jest złe, a czasem nawet dobre, tylko przez swoje schematyczne nastawienie i niesłuszny osąd takim to czynimy, tracąc prawdziwe dobre przesłanie. Podobnie było z tym Czarnym Czarownikiem przecież z resztą…
Innym razem też w nieświadomym śnie u mnie w rodzinnym mieście na podwórku przed blokiem ludzie się zbiegli dookoła małego chłopca, który został opętany. Wkurzyłem się, bo kogo jak kogo, ale małego chłopca?!! Jakaś moc nagle we mnie przybrała i rozkazem wypędziłem tego ducha bez problemu [ external image ] Kolejna lekcja – kiedy przychodzi nie o siebie, a o ludzi na których nam zależy, nabieramy nieludzkiej wręcz siły [ external image ]
Następna historia działa się po tamtych z wizytami w akademiku, ale tym razem u mnie w rodzinnym domu. Idąc spać, poczułem znów takie uczucie jak wtedy z tym różańcem, poczułem obecność istot, które nie życzyły mi dobrze i chciały na mnie pożerować. Nauczony jednak poprzednimi lekcjami oraz bogatszy o nowe przemyślenia, doświadczenia i mądrości, zastosowałem inną taktykę. Nie walczyłem z nimi. Nie potraktowałem tego nawet jak problem. Nie potraktowałem ich nawet jak złych, strasznych. Nie dopuściłem do siebie takich myśli. Zamiast tego szybko zastąpiłem je innymi, że ich kocham i szanuję i podziwiam i dziękuję, już nie pamiętam dokładnie, ale wszystko co dobre [ external image ] I tak dla dodatku puściłem sobie na mp3 tą piosenkę::3 Momentalnie, zanim nawet atak zdążył się zacząć, zakończył się! Zamiast negatywnej energii, znów tego strachu, niepokoju, obecności nieprzychylnych mi mocno istot, itp. które zacząłem czuć, nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki już tam ich nie było, nie czułem ich, nie czułem strachu, niepokoju, ale strasznie mega zajebistą błogość, mega przyjemną atmosferę, no po prostu normalnie esencję MIŁOŚCI ;3333 I to bez pomocy Maryji, Jezusa, bez żałosnych prób walki na dualistyczną wizualizację energii, a po prostu miłością ^^. To była dla mnie mega lekcja [ external image ] To było parę lat temu…
No i jeszcze tak na koniec, całkiem niedawno przyśniło mi się coś takiego, że w czarnej przestrzeni pokazała mi się zakapturzona taka trochę straszna postać, w brunatnym, podartym płaszczu, już dokładnie nie pamiętam, ale ze zniechęcającym wyglądem. Ogólnie łatwo ją potraktować w takiej sytuacji, za jedno z jakiś wcieleń zła…
Ja jednak znów zrobiłem przeciwnie, podszedłem do tej istoty bez obrzydzenia i strachu, zaś z uprzejmością, szacunkiem, nawet pasją, podziwiając jej piękno. I wyobraź sobie, że na mych oczach się zmieniła

Nie pamiętam czy nie chciała kontaktu ze mną, czy się przestraszyła

W każdym razie tymi kilkoma historiami z autentycznych moich przeżyć chciałem Ci przekazać pewną wiedzę, jaka uważam jest w stanie pomóc Ci poradzić sobie z problemem, który opisałaś. Podsumuj sobie wszystkie lekcje, które powyżej Ci opisałem, zastosuj je i opisz nam tu, jak sukcesy

3maj się ciepło! Powodzenia, dasz radę!</div>