Od ultra-wizji do kamery czasu

Fizyka, chemia, nauki o Ziemi, wynalazki, eksperymenty.
Awatar użytkownika
Lazy
Full Active
Posty: 546
Rejestracja: pn paź 01, 2007 9:35 pm
Kontakt:

Od ultra-wizji do kamery czasu

Post autor: Lazy »

Podróże w czasie niektórzy uważają za fantazję z gatunku science fiction.Sporo jednak wskazuje na to, że kamery czasu są rzeczywistością już od wielu dekad

Pozostawmy na chwilę maszynę czasu ojca Ernettiego, koncetrując się obecnie na faktologii związanej z możliwościami wizu­alnego odtwarzania (rejestrowania) wyda­rzeń z przeszłości.

W roku 1912 baron Ernst von Lubek opublikował wyniki swoich badań nad czymś, co nazwał fotografią międzyczaso­wą. Chociaż trudno zrozumieć szczegóły techniczne skonstruowanego przez niego urządzenia, wiemy przynajmniej tyle, że składało się ono z tuby promieni kato­dowych oraz elektrod zasilanych cewką Oudina {zmodyfikowaną cewką Tesli).

W roku 1934 William D. Pelley, wy­dawca magazynu Liberation, opisał ekspe­rymenty z pewną formą kamery czasu, która przeszła do historii jako Ultra-wizja. Aparat powstał we współpracy z Thomasem Edisonem i Charlesem Steinmetzem, a następnie został - jak utrzymywał Pelley - skonfiskowany przez FBI.

Również angielski inżynier George de la War z pomocą grupy fizyków z Oks­fordu eksperymentował w roku 1950 z urządzeniem, które nazwał kamerą czasu. Twierdził on, że sfotografował przeszłość i poparł to oświad­czenie zdjęciem swojego ślubu, który miał miejsce w Nottingham 23 lata wcześniej. Jego wy­nalazek - jak się dziś wydaje -został całkowicie zapomniany.

Jednak próby skonstruowania kamery czasu, na co wiele wskazuje, podejmowa­no już znacznie wcześniej.

W roku 1897 sir Oliver Lodge wykonał serię udanych eksperymentów dotyczących transmisji radiowych o dalekim za­sięgu.

Z anteny umieszczonej na dachu wieży zegarowej Uniwersytetu w Liverpoolu na Brownlow Hill Lodge nadał sygnał radiowy do odbiornika radiowego ustawionego kilometr dalej, na dachu sklepu Lewisa, na rogu Ranelagh Street. Więk­szość naukowców, kolegów Lodge'a, uważała, że jego

eksperymenty są bezcelowe

o radiu zaś myślano w tamtych czasach jako o bardzo zawod­nym środku komunikacji.

W okresie, kiedy Lodge zaj­mował się falami elektromagnetycznymi, dwóch mężczyzn z hrabstwa Lancashire przebywało w Liverpoolu, gdzie prezen­towali jeszcze bardziej niewiarygodne urządzenie, zapowiadające przełom w świecie nauki: aparat fotograficzny, który rzekomo był w stanie wykonywać zdjęcia z przeszłości.

William Maplebeck, 67-letni samouk, entuzjasta nauki i 55-lemi fotograf-amator Robert Stookes swój kontrowersyjny wy­nalazek - chronoskop przedstawili na spotka­niu inteligencji Liverpoolu w biurach Esme Collings Photographers na 43 Rodney Street. To, co twierdzili obaj mężczyźni, było, mó­wiąc najogólniej, fanta­styczne. Zbudowali oni aparat ze specjalnym urządzeniem, które mia­ło umożliwić foto­grafowanie wydarzeń sprzed wieków. Utrzymywali, że odkryli taki sposób ustawienia luster i kwarco­wych soczewek, że przyczynia się on do wyświetlenia na płycie fotograficznej ob­razów nie istniejących już scen. Efekt ten

porównywano do obrazów widzianych przelotnie w lustrze ustawionym własną płaszczyzną w stronę drugiego lustra. Podczas gdy Maplebeck wygłaszał wy­kład w wypełnio­nym po brzegi za­ciemnionym pokoju, Stookes wyświetlał przezrocza - niewia­rygodne fotografie zrobione rewolucyj­nym aparatem. Byli na nich widoczni m.in. nadzy ludzie jaskiniowi polujący na dzikie zwierzęta w Ribble Yalley, rzymscy żołnierze z garnizonu w Chester oraz kobieta w suk­ni elżbietańskiej przemierzająca starą, wąską, brukowaną Liverpool Street.

Maplebeck próbował wyjaśnić, że nie odkrył jeszcze sposobu, jak nastawić apa­rat, aby zogniskować go na określonym czasie, jednak wykład przerwało kilka osób z publiczności, które zaczęły głośno kpić z tego, co mówił. Wkrótce wśród in­telektualistów pojawiły się gwizdy i wy­buchy śmiechu. - Szarlatani! - krzyczał tłum. - Oszuści!

Ponieważ kontynuowanie prezentacji było bezcelowe, Maplebeck i Stookes schowali swój wynalazek do walizki i opuścili salę. Wkrótce obaj zaginęli w niewyjaśnionych okolicznościach.

intrygujące aluzje do aparatu utrwalającego sceny z przeszłości

krążyły jednak później przez wiele lat po Stanach Zjednoczonych, szczególnie zaś Kalifornii.

Baird Thomas Spalding przyszedł na świat w Anglii w 1857 roku. Gdy miał 4 lata, wyjechał razem z rodzicami do In­dii. W wieku lat 17 udał się do Kalifornii, a potem do Heidelbergu w Niemczech,gdzie odbył studia archeologiczne

Pierw­szą pracę podjął w USA, wykładając na uniwersytetach w Berkeley i Stanford.

Natura poszukiwacza przygód i pod­różnika spowodowała, że nie zagrzał dłu­go miejsca w uczelnianych campusach. W roku 1894, krótko przed ukończeniem czterdziestu lat, Baird dołączył do wypra­wy naukowej, która miała dotrzeć na Daleki Wschód. Oprócz niego uczestni­czyło w niej 10 osób - głównie badaczy uniwersyteckich.

Ekspedycję przy­gotowano cicho i bez rozgłosu. Jej człon­kom zależało głów­nie na dotarciu do wtajemniczonych mi­strzów z Tybetu, Indii i Chin, których w za­chodnim kręgu kultu­rowym postrzegano jako tamtejszy odpo­wiednik magików estradowych.

Jednak lu­dzie ci dysponowali niedostępną dla innych tajemną wiedzą i potrafili czynić rzeczy uchodzące powszechnie za cuda. Grupa entuzjastów z Ameryki pragnęła w sposób obiektywny przeanalizować ich praktyki i - jeśli to możliwe - przeniknąć w zamknięty dla postronnych obserwato­rów świat duchowych doświadczeń.

W latach 90. XIX stulecia Spalding za­czął spisywać swoje przeżycia, których doświadczył w Indiach. Praca spotkała się z tak wielkim zainteresowaniem, że przy­jaciele poprosili go, aby sporządził ją w kilku kopiach. W ten sposób sprawozda­nie zamieniło się w pierwszy tom słynne­go Życia i nauki mistrzów Dalekiego Wschodu.

Spalding był zdumiony reakcją, którą wzbudziły jego odkrycia. W ciągu następ­nych lat każdego dnia po pracy w gronie kilku osób odpowiadał na pytania dotyczą­ce książki. Tak powstały kolejne tomy cy­klu, wydawane do roku 1955.

Nauki zawarte w dziele Bairda T. Spaldinga są w istocie mieszanką taoizmu, wczesne­go hinduizmu, buddyzmu oraz chrześcijaństwa. Autor wierzył. że nauki mówiące o ży­ciu powinny być maksymal­nie proste, i dlatego z niechę­cią odnosił się do mistycyzmu, teozofii oraz tych denomina­cji, które podważały boską naturę homo sapiens. Jak mó­wił, ludzie na Wschodzie twierdzą, że akceptowanie człowieka jako kogoś gorszego od Boga to jedna z naj­większych herezji w świecie. W ostatnich latach życia Spalding

poczynił kilka sensacyjnych uwag

na temat różnych rodzajów wynalazków, m.in. takich, jak wspomniany wcześniej aparat do filmowania zdarzeń z przesz­łości. Oświadczenia te brzmiały jak czcza fantazja.

Badacz pisał na przykład, że podróżując po USA spotkał Charlesa Steinmetza, z którym połączyła go idea skonstruowa­nia swoistej maszyny czasu. Za­fascynowani tym pomysłem stworzyli oni zespół naukow­ców, który - wykorzystując do­stępną technologię - rozpoczął projektowanie i budowę kamery umożliwiającej rejestrację zda­rzeń z przeszłości.

Charles Proteus Steinmetz, in­żynier - elektryk i wynalazca niemiec­kiego pochodzenia, był pionierem w dzie­dzinie budowy urządzeń elektrycznych i twórcą silnika na prąd zmienny, który odniósł niebywały sukces komercyjny. Sam jednak uważał, że jego najważniej­szymi osiągnięciami są prace z dziedziny elektromagnetyzmu, stworzenie praktycz­nej i uproszczonej metody obliczania wartości prądu zmiennego oraz badania nad zjawiskami świetlnymi. Steinmetz zbudował też trzyfazowy obwód elek­tryczny.

Trzeba tu zaznaczyć, że Charles P. Steinmetz do dziś jest uważany za jed­nego z najbardziej błyskotliwych amery­kańskich inżynierów-elektryków.

Urodził się w Breslau (obecnie Wro­cław) jako syn pracownika kolei. Od ma­łego był dotknięty fizyczną deformacją: miał garb. Pierwsze szkolne osiągnięcia Steinmetza okazały się mierne - w wieku ośmiu lat nadal nie opanował tabliczki mnożenia. A jednak w chwili, kiedy ukończył dziesięć lat, dokonał się w nim zwrot o180 stopni - chłopak stał się jednym z najbardziej błyskotliwych uczniów w szkole.



Wykazywał niezwykłe zdolności w dziedzinie matematyki, fizyki i litera­tury klasycznej. Kończąc gimnazjum z wyróżnieniem, w roku 1883 wstąpił na Uniwersytet w Breslau, gdzie pożerał książki na każdy temat, od matematyki po ekonomię, literaturę i medycynę. Przykła­dem doskonałości jego umysłu i pamięci było wyuczenie się tablic logarytmicz­nych, dzięki czemu skomplikowane zada­nia rozwiązywał w kilka sekund. Fascy­nowały go studia nad elektrycznością.

Gdy doszło do opisanego już spotkania z Bairdem T. Spaldingiem, Steinmetz usły­szał, że

podróżnik poznał w Indiach zdumiewający sekret

który umożliwia skonstruowanie aparatu fotograficznego wykonującego zdjęcia wy­darzeń z przeszłości. Idea ta zafascyno­wała naukowca, który razem z grupą za­przyjaźnionych inżynierów rozpoczął in­tensywne prace nad wynalazkiem. W ten sposób udało się podobno udoskonalić ten sam typ aparatu, który Maplebeck

1 Stookes zaprezentowali w Liverpoolu w roku 1897

.Dość niezwykłe wydaje się to, że w roku 1927 legendarny reżyser filmowy z Hollywood Cecil B. de Mille zatrudnił

Bairda T. Spaldinga jako doradcę technicznego przy swoim epickim filmie o tematyce biblijnej Król Królów.

Być może pewne światło na ten problem rzu­ca fakt, że Spalding i Steinmetz zgodnie utrzymywali, iż odwiedzili ze swą kame­rą Ziemię Świętą, wykonując wiele zdjęć Jezusa z okresu, kiedy prowadził on boską misję na Ziemi.

Spalding oznajmił też, że ten fanta­styczny aparat zrewolucjonizuje krymi­nalistykę, ponieważ po­przez kontinuum czaso­przestrzenne będzie można przyjrzeć się chwili, gdy zostało popełnione mor­derstwo albo kradzież. Aparat uchwyci bowiem scenę zbrodni na kliszy fo­tograficznej.

Jakiś czas potem prze­stano mówić o Spaldingu i ludziach odpowiedzial­nych za konstrukcję proto­typu chronowizora. Kame­ra czasu stała się jedną z wielu legend miejskich.



Zapoznajmy się teraz z kil­koma cytatami pochodzącymi z książki Życie i nauka mistrzów Dalekiego Wscho­du. Passusy te są doprawdy zdumiewają­ce i, jeśli nie opierają się na faktach, na­leżałoby uznać, że Spalding dysponował godną pozazdroszczenia wyobraźnią.

Można tam trafić np. na taki fragment.: „Dokonywaliśmy tej pracy przez ponad 40 lat (...). Uczeni zaczynają się poważ­nie z nami liczyć (...). Może się to wyda­wać dość osobliwe, że możemy wglądać w przeszłość i chwytać obrazy wydarzeń sprzed tysięcy, tysięcy lat. W tej sprawie już dużo zrobiono. Mogliśmy rozpocząć tę pracę dzięki pomocy doktora Steinmetza. Ja sam pracowałem z nim przez cały ten czas, jaki z nim przebywałem; mówił on tak: Zbudujemy aparat, który wejdzie w przeszłość i pochwyci każde dawne wydarzenie, jeśli zechce. Poszedł dalej, nakreślił i opracował plany takiego aparatu, a my kontynuowa­liśmy tę pracę i dzisiaj mo­żemy zdecydowanie po­wiedzieć, że potrafimy wkroczyć w przeszłość i uchwycić każde minione zdarzenie. (...)

Nasze pierwsze doświad­czenie dotyczyło inaugu­racyjnego przemówienia George'a Washingtona. Nastąpiło ono w Nowym Jorku, w sali zwanej obec­nie Federal Hali. W tym obrazie łatwo rozróżnić każdego z dygnitarzy, którzy byli na po­dium razem z Georgem Washingtonem, chodzącym tam i z powrotem przed grupą ludzi, i przemawiającym.

W owym czasie nie było żadnego zdjęcia uczestników te­go przemówienia ani nikogo z tej grupy. Robione były malowidła, ale nie fotogra­fie. Obecnie mamy aktualne zdjęcie z po­chwyconym na taśmie dźwiękowej gło­sem G. Washingtona. Przez pewien czas wszyscy zarzucali nam fałszerstwo twierdząc, że zrobiliśmy film, lecz teraz można to zademonstrować w regularnym mecha­nizmie ruchomych obrazów.


Następnie przeszliśmy (...) do Kazania na Górze. Wiemy teraz, że Jezus jako człowiek nie różnił się od nas. Mamy peł­ną historię życia tej rodziny sprzed ponad 2000 lat (...). Wzrost jego wynosił 6 stóp i 2 cale (tj. ca 188 cm), a gdy stał w tłu­mie, sami byście go wskazali i powie­dzieli:

Tu stoi człowiek, który dokona wielkiego dzieła!

I dokonał. (...). Byliśmy bardzo zainte­resowani jego życiem i przeszliśmy przez cały jego bieg. (...).

8 lat pracowaliśmy nad obrazem Kaza­nie na Górze, zanim doszliśmy do tożsa­mości Jezusa. Zawsze szukaliśmy postaci według wizerunku namalowanego przez Leonarda da Vinci.

W związku z tym mieliśmy interesujące przeżycie. Trzech z nas było w Watykanie i rozmawialiśmy z bardzo starym kardy­nałem, który zapytał nas, jak sobie daje­my radę z obrazem Kazanie na Górze. Był on bardzo zainteresowany naszą pra­cą i powiedział nam, że zdobylibyśmy du­żo wiadomości, gdybyśmy wzięli od nie­go list polecający, pojechali z nim do Paryża i zgłosili się do pewnego człowieka w muzeum w Luwrze z prośbą o pozwo­lenie przeczytania listów Leonarda da Vinci. Była to dla nas nowa wskazówka i od ra­zu udaliśmy się do Paryża. Zaraz po przyjeździe skiero­waliśmy się do Luwru, gdzie przyjęto nas z całą uprzejmo­ścią. Wszystkie listy Leonarda da Vinci są tam jeszcze i dziś, można to sprawdzić.

Zawsze przeczuwaliśmy, że obraz Leonarda da Vinci był portretem Jezusa - takim, jak on go postrzegał. Jest to dzi­siaj potwierdzone i dowodzą tego owe li­sty. Zobaczył Chrystusa w twarzy modela, którego sobie wybrał do pozowania do obrazu Jezusa. Orzekł, iż był to człowiek młody, zaręczony, mający piękne światło w oczach. Da Vinci widział w nim Chrystusa i sportretował go jako takiego. Było to w epoce renesansu, kiedy długie włosy i noszenie zarostu były w zwycza­ju. (...) Dwa lata później artysta postano­wił namalować Judasza. Przez blisko dwa lata szukał kogoś dość nikczemnego, kto by się nadawał na model Judasza - zdraj­cy. Wreszcie pewnego ranka, gdy szedł przez dzielnicę apaszów w Paryżu, ujrzał w małym zagłębieniu człowieka w łach­manach, rozczochranego, złamanego. Oto człowiek dla niego! Podszedł zaraz i po­wiedział:

Namalowałem portret Chrystu­sa, a teraz szukam człowieka, który by mi pozował do portretu Judasza - zdrajcy

Człowiek ten podniósł wzrok na malarza i odpowiedział:

Panie, to ja pozowałem panu do wizerunku Chrystusa.To był ten sam człowiek!

Da Vinci opisuje w listach, iż byłoby nie­podobieństwem znaleźć go w niszy dziel­nicy paryskich apaszów, gdyby ten czło­wiek nigdy nie zdradził Chrystusa. (...)

Leonardo da Vinci był kimś niezwyk­łym. Napisał wiele znakomitych artyku­łów naukowych, których jednak nigdy nie wydrukowano. (...), ciągle głosił o Chrys­tusie wewnątrz nas. Stwierdza, jak cu­downą rzeczą jest uosabiać Chrystusa, wi­dzieć Chrystusa w każdej twarzy.

Gdy malował w Watykanie i kardynało­wie zastali go śpiącego na rusztowaniu, powiedział im: Gdy śpią, czynię więcej niż na jawie. Podczas snu widział przed sobą wszystko, co zamierzał malować i w iden­tycznych kolorach, jakie chciał nadać; wstawał i je odtwarzał. Mówił: Wszystko, co widzę, jest ścisłym podobieństwem, a wi­bracje tego, co umieszczam na ścianach, są wibracjami, które chwytam, mogąc po­tem je przejawić i odtworzyć z zupełną ła­twością, tak jak je widziałem we śnie ".Tyle Baird T. Spalding.

Nieżyjący już badacz austriacki Peter Krassa, analizu­jąc okoliczności, w jakich pojawiały się informacje na temat wynalezienia kamer czasu, sugeruje, że takie postaci, jak wła­śnie Leonardo da Vinci, Edgar Cayce czy Nikola Tesla, miały dostęp do Kroniki Akaszy. Przypomnijmy, że stanowi ona coś w rodzaju kosmicznej pamięci, banku informacji, w którym zostały zapisane

wszystkie myśli i czyny ludzi, którzy kiedykolwiek żyli na Ziemi.

Słowo akasza pochodzi z sanskrytu (akaśia) i oznacza substancję, która prze­nika wszystko i wszystko w sobie zawiera. Zapis, o jakim mowa, miałby istnieć w for­mie złożonych wizerunków składających się z obrazów, dźwięków oraz innych zja­wisk sensorycznych, a odczytywać go mo­głyby osoby znajdujące się w odmiennym - mistycznym stanie świadomości.

Idea ta, rozpropagowana na Zachodzie przez Helenę Bławatską, założycielkę ruchu teozoficznego, wyjaśniałaby m.in. źródło channelingów, istnienie tak tajem­niczych miejsc, jak Biblioteki Liści Pal­mowych w Indiach, czy niesamowite in­tuicje i sny inspirujące artystów, wyna­lazców, naukowców, którzy wchodzą w posiadanie określonej wiedzy jak za do­tknięciem czarodziejskiej różdżki.

Można by się w tym momencie zastanowić, czy takie urządze­nia, jak kamery czasu, nie dostrajają się do owej pamięci Boga, dzięki czemu możliwe jest uzy­skanie fotografii (albo filmu) ukazującego wy­darzenia z odległej prze­szłości?

Może Kronika Akaszy stanowi swoisty magazyn kadrów od­zwierciedlających całą naszą rzeczywistość? Jeśli wszystko jest wi­bracją, wystarczyłoby wyskalować odpowied­nio przyrząd i...

Henryk Siłanow, mieszkaniec miasta Woroneż (Rosja), jest osobą znaną wśród badaczy zjawisk paranormalnych w Euro­pie i USA Do przejścia na emeryturę kierował laboratorium ana­lizy spektralnej przy Państwowym Przed­siębiorstwie Geologicznym Woroneżgeologia. Siłanow uważa, że w polu elektro­magnetycznym Ziemi przechowywana jest informacja pod postacią energii. Jego zdaniem, rejestrowane jest wszystko, co się wokół nas dzieje. Mechanizm ten działa jak taśma filmowa. Kiedy dziś od­chodzi w przeszłość, możliwe okazuje się odzyskanie fotografii przeszłości. Staje się to realne, gdy aparat fotograficzny uchwyci promieniowanie ultrafioletowe, czyli zakres widma leżący poza zdolno­ścią ludzkiego postrzegania.



- Wynalazłem taki aparat - mówi Henryk Siłanow. - Obiektyw wykonany jest z czystego kwarcu, przepuszczającego ultrafiolet bez żadnych strat. Niestety na moją pracę nie ma w Rosji popytu, cho­ciaż za granicą ludzie słyszeli o mojej działalności. Zaproszono mnie np. do Izraela w celu sfotografowania za pomocą tego aparatu świętych miejsc tego kraju.

Natomiast Amerykanie chcieli, bym popro­wadził kilka wykładów na ich uniwersyte­tach. Niestety, nie mogę sobie pozwolić na skorzystanie z tych zaproszeń. Miesięcznie zarabiam najwyżej sto dolarów. Cała dwu­dziestka moich asystentów to

przyjaciele, którzy pracują charytatywnie.

Pomimo to nie narzekamy. Cierpliwość jest sztuką polegającą na tym, by mieć na­dzieję i wierzyć, że twoja praca pewnego dnia okaże się ludziom niezbędna.

Czy Siłanow skonstruował taki sam ro­dzaj aparatu, jaki wcześniej zbudowali Maplebeck i Stookes, a następnie Spalding ze Steinmetzem?

To niewykluczone. Badacz, choć udzie­la wielu wywiadów, nie zdradza szczegó­łów konstrukcji kamery czasu. Trudno też się z nim skontaktować. Próbowaliśmy -mowa o ludziach współpracujących z Nie­znanym Światem - uczynić to wielokrot­nie, jednak bez rezultatu.

Sporo wskazuje na to, że kamery czasu funkcjonują na świecie już od wielu dekad. A nawet, gdyby tak nie było, jest rzeczą oczywistą, iż stały się niezwykle żywym mitem zrodzonym w zbiorowej wyobraźni ludzkości.



Wojciech Chudziński
ŻYCIE JEST TYLKO GRĄ

WSZYSTKO,CZYM ONO JEST,TO ILUZJA,ALE WY,GRACZE,DOSZLIŚCIE DO PRZEKONANIA,ŻE TO JEDYNA RZECZYWISTOŚĆ
ODPOWIEDZ

Wróć do „NAUKA i TECHNIKA”