Otto Rahn - czyli jak SS szukało Grala

Tajemnice zaginionych cywilizacji i zagadki współczesności. Kontrowersyjne odkrycia, hipotezy i rzeczy, o których milczą podręczniki
Awatar użytkownika
Arek 1973
Homo Infranius Alfa
Posty: 2940
Rejestracja: śr paź 29, 2008 6:13 am
Kontakt:

Re: Otto Rahn - czyli jak SS szukało Grala

Post autor: Arek 1973 »

Himmler i jego paczka nieustannie szukali różnych artefaktów, i chociaż już było to dość dawno dopiero teraz wychodzą niektóre sprawy na jaw.1) Nie tak dawno (rok temu??) odkryto w spuściśnie po  nazistowskim oficerze kryształową czaszkę.2) W innym przypadku w tamtym roku oddano  do analizy włosy które miały należeć do dziwnego zwierzęcia z Himalajów (yeti), badania w Austrii pokazały że chodzi o rodzaj górskiej kozy, mniejsza  z tym , zdobycz ta pochodzi  z  wyprawy nazistów  do Tybetu , prawdopodobnie nawet była to ta wyprawa jak w artykule powyżej.3) Artefakt z Wewelsburgu, wspomniany zamek w artykule, ,,,,,wielki  "nocnik Hitlera" został znaleziony zatopiony w jeziorze, pewien obrotny biznesmen postanowił zrobić kasę  i  w tamtym roku  został skazany na grzywnę. Naciągał ludzi z kasą by inwestowali  w te znalezisko, chociaż  nawet  do  dzisiaj nie wiemy czy ten "nocnik" na 100% był w wydrążonym miejscu  w środku  hali w zamku Wewelsburgu, w miejscu  gdzie Himmler i inni odbywali  swoje tajne spotkania jak chociaż w  12 do15. czerwca1941r.
"Jestem fanem nauki ale nie jej ślepym wyznawcą"
 
<a href="https://www.facebook.com/arek.czaja">ht ... k.czaja</a>
Awatar użytkownika
MarcinAdk
Infrańczyk
Posty: 196
Rejestracja: sob paź 22, 2011 11:23 am
Kontakt:

Re: Otto Rahn - czyli jak SS szukało Grala

Post autor: MarcinAdk »

Arku raczej pod auspicjami SS robiły to pewne grupy badawcze na zlecenie sponsorów tejże organizacji. Koincydencje tyczące się pewnych starych rodów chocby takiego rodu Germischhausen a działalnością takich osób jak Rahn po przyjrzeniu sie blizej wydarzenim już nie są tak zawiłe jak się by wydawało. Ps. skąd wiadomo ze rzeczony Św. Graal  ma być kielichem, wszak inne tradycje traktują go zgoła inaczej.
Per Ardua Ad Astra
Awatar użytkownika
Arek 1973
Homo Infranius Alfa
Posty: 2940
Rejestracja: śr paź 29, 2008 6:13 am
Kontakt:

Re: Otto Rahn - czyli jak SS szukało Grala

Post autor: Arek 1973 »

<blockquote class="ipsBlockquote"> Arku raczej pod auspicjami SS robiły to pewne grupy badawcze na zlecenie sponsorów tejże organizacji. </blockquote>Nie bardzo rozumiem... Wyprawy? , badania?, albo chodzi ci o to że ludzie wchodzący w skład ekspedycji nie byli  nazistami?
"Jestem fanem nauki ale nie jej ślepym wyznawcą"
 
<a href="https://www.facebook.com/arek.czaja">ht ... k.czaja</a>
Awatar użytkownika
Andrzej 58
Weteran Infranin
Posty: 1041
Rejestracja: sob maja 09, 2009 4:20 pm
Kontakt:

Re: Otto Rahn - czyli jak SS szukało Grala

Post autor: Andrzej 58 »

"Dodałbym, że niezależnie od tematu wszystko zaczyna też być nielekko oderwane od rzeczywistości i ni jak nie klei się z aktualnie komentowanym artykułem. Skoro dziwne sny i tu omawiamy..."Od Jakiej rzeczywistości Artemiusie.Założenie ,że szukali mitycznego kielicha ,który pojawił się dopiero w poemacie średniowiecznego barda jest wystarczające?.Faktem jest to co nadmienił Arek.Oni szukali artefaktów.Tylko po co?Dla potwierdzenia zjawisk anomalnych czy praktycznego zastosowania.Pytanie ,dlaczego interesowali się tym rejonem Europy.Czy eksponowanie ezoterycznych stowarzyszeń nie było czasem zabiegiem propagandowym mającym przygotować grunt pod panowanie rasy panów .A może przygotowywali się do pełnienia roli nowych bogów.Jak to pogodzić z informacjami o Hanussenie(jasnowidzu Hitlera),którego po prostu pozbyto się w pewnym momencie.Dlaczego narzucali ideę oczyszczenia ludzkości z Żydów.W przypadku Albigensów ,których określano Katarami co tłumaczy się oczyszczanie.Jakie oczyszczanie?Katarzy posiadali wiedzę ,która stanowiła zagrożenie dla chrześcijaństwa.Pewnie Niemcy chcieli zdobyć artefakty ,które pozwoliłyby im dokonać kolejnej czystki(tym razem mogło chodzić o wyeliminowanie innych religii).A co do kompletu było potrzebne?Techniki ,które pozwalały przekonać  wiernych do nowych bogów.Do tego potrzebne były techniki manipulacji umysłem pozwalające tworzyć iluzje  w postaci duchów  zwergów i wszelkiej maści anomalnych zjawisk.Podboje militarne to nie wszystko.Pełna władza wymaga panowania nad umysłami poddanych.
Awatar użytkownika
Lilith
Zaangażowany Infranin
Posty: 303
Rejestracja: pn lis 09, 2009 9:52 am
Kontakt:

Re: Otto Rahn - czyli jak SS szukało Grala

Post autor: Lilith »

fragment ksiazki B. Woloszanskiego "Testament Odessy"



zrodlo: http://czytelnia.onet.pl





Skarb Lucyfera, Langwedocja, grudzień 1943 r.



Błyskawica przecięła niebo tak blisko, że siedzący obok kierowcy Rudolf Rahn wcisnął się w fotel, obawiając się, że następny piorun uderzy w samochód. Wydawało mu się, że w tej samej chwili usły­szał śmiech, ale nie odważył się odwrócić, żeby sprawdzić, czy się nie przesłyszał. Zawsze odczuwał lęk przed mężczyzną siedzącym na tylnej kanapie. I nie wynikał on ze świadomości, że był to najpo­tężniejszy urzędnik Trzeciej Rzeszy mający nieograniczoną władzę. W tym człowieku było coś diabolicznego, a Rahn, ilekroć stawał przed nim, zadawał sobie pytanie, co takiego wywołuje lęk i chęć podporządkowania się? Trójkątna twarz, wysoko podgolone włosy, okrągłe okulary w złotych drucianych oprawkach na wąsko osadzonych oczach – nic nie wskazywało na jego siłę. Tak jak budowa ciała, charakterystyczna dla ludzi spędzających większość życia za biurkiem i niechętnych fizycznemu wysiłkowi.



Znowu dobiegł go śmiech, po którym usłyszał słowa:

– To jakby Dziki Gon schodził na ziemię.

Dziki Gon, orszak boga Odyna. Dopiero teraz się odwrócił.

– Reichsführer, proszę tak nie mówić. Dziki Gon przynosi nie­szczęście. – Uśmiechnął się blado.

– Odyn prowadzący procesję duchów w dzień, który chrześcijanie uważają za swą największą świętość. Czyżby obawiał się pan tego,

Rahn?

Rahn wsunął wskazujący palec za kołnierzyk i przesunął kilka razy, jakby starając się go rozluźnić.

– Nie, oczywiście żartowałem – powiedział szybko, licząc, że Himmler straci ochotę do dalszej rozmowy na temat procesji z za­światów.



Kolejna błyskawica, która na dłuższą chwilę rozświetliła góry, przerwała ich rozmowę, ale Himmler nie milczał długo.



– Nie uważa pan, że jest coś niezwykłego w naszej wycieczce? –zapytał i nie czekając na odpowiedź, natychmiast dodał: – Czy prze­żył pan kiedyś burzę 25 grudnia?

– W istocie, zadziwiające.



To Himmler wybrał ten dzień na podróż do odległego Ussat, mia­steczka liczącego niespełna dwustu mieszkańców, zagubionego w Pi­renejach na południu Francji. O zmierzchu przyjechali do pobliskiego Tarascon-sur-Ariege wygodnym pociągiem „Steiermark” złożonym z sześciu wagonów, a tam przesiedli się do wielkiego mercedesa, sprowadzonego wcześniej w tym celu. Himmler nie chciał czekać do następnego dnia i zdecydował się na wycieczkę w góry pomimo za­padających ciemności.



Wąska droga biegnąca zboczem wzniesienia była pusta, co za­pewne należało zawdzięczać jakiemuś lokalnemu dowódcy SS, który dyskretnie zadbał o bezpieczeństwo Reichsführera i zakazał, aby kto­kolwiek z okolicznych mieszkańców pojawił się na trasie jego prze­jazdu.



Kolejna seria błyskawic zamieniła zmierzch w jasny dzień i sprawiła, że Rahn zaczynał rozpoznawać tereny, na których spędził tak wiele miesięcy.



– Za trzy kilometry będzie skrzyżowanie i tam proszę pojechać w prawo, na dół – powiedział do kierowcy.



Wybrał dłuższą drogę, ale dzięki temu mogli ominąć Ussat. I to nie ze względu na środki bezpieczeństwa podjęte dla ochrony Reichsführera i posterunki blokujące skrzyżowania. Nie chciał, aby co­kolwiek w najmniejszym stopniu zakłóciło tę najważniejszą chwilę w jego życiu, której poświęcił tak wiele lat poniewierki i poniżenia, a nawet śmierć.



Kierowca, nieprzywykły do otrzymywania poleceń od kogokol­wiek poza głównym pasażerem, zerknął w lusterko, ale gdy dostrzegł, że Himmler skinieniem głowy potwierdził dyspozycję Rahna, po­słusznie skręcił w drogę biegnącą w dół. Po chwili wjechali w szpaler drzew. Burza odchodziła na południe i tylko światła reflektorów po­zwalały dojrzeć wąską brukowaną jezdnię.



W istocie nazywał się Otto Rahn, jednakże, gdy w 1939 roku oznajmił Himmlerowi, że jest na tropie prowadzącym do znalezie­nia skarbu Świątyni Jerozolimskiej i nie ma żadnych wątpliwości, że uda mu się dokonać tego w ciągu najbliższych miesięcy, otrzymał polecenie ukrycia się, zniknięcia dla świata. Himmler obawiał się, i słusznie, że prace Ottona Rahna są zbyt dobrze znane za granicą i mogły zwrócić uwagę wywiadu angielskiego. Jego pierwsza książka Wyprawa krzyżowa przeciw Graalowi została sprzedana w Niemczech w pięciu tysiącach egzemplarzy i przetłumaczona na francuski. Druga, Dwór Lucyfera, miała już znacznie większy nakład i wzbu­dziła duże zainteresowanie za granicą. W czasie licznych wypraw do Langwedocji spotykał się z francuskimi badaczami. Musiał więc zniknąć. Nie wiedział, kto wpadł na pomysł, że najlepszą mistyfika­cją będzie rozgłoszenie informacji o jego śmierci. Zaakceptował to Himmler, więc Rahnowi nie pozostało nic więcej, jak tylko się zgo­dzić. Pozwolono mu wybrać datę. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to 13 marca, w tym dniu bowiem niespełna siedemset lat wcześniej padło Montségur, ostatnia forteca katarów. Potem, już jako Rudolf Rahn, czytał o odnalezieniu zwłok Ottona Rahna w śniegu na szczy­cie góry w Tyrolu. Kilka dni później wyjechał jako ambasador do Rzymu, a więc możliwość przypadkowego rozpoznania go na ulicy w Niemczech została ograniczona do zera. Mogła go zdradzić jedy­nie sekretarka Tita, ale uważał ją za tak niezbędną w jego pracy, że kategorycznie zażądał oddelegowania jej do biura ambasadora, na co Himmler, acz niechętnie, się zgodził. Tak ukryty przed światem mógł prowadzić swoje poszukiwania w Langwedocji, choć rozwój wydarzeń sprawił, że cała mistyfikacja okazała się niepotrzebna.



W listopadzie 1942 roku wojska niemieckie wjechały do południowej Francji i nikt już nie mógł przeszkodzić w jego działaniach w rejonie Montségur. W pobliskim Limoges utworzono silny posterunek gesta­po, kierując tam najbardziej doświadczonych śledczych, którzy nie mieliby żadnych kłopotów z rozbiciem podziemia, gdyby takie się narodziło.



– Nigdy mi pan nie mówił, drogi Rahn, jak pan doszedł do tego odkrycia – odezwał się Himmler.



„Drogi Rahn” – ten sposób tytułowania osób z otoczenia Reichsführer stosował tylko w chwilach szczególnego zadowolenia i wobec ludzi, których chciał uhonorować. Rahn uśmiechnął się na myśl, że i on znalazł się w tym kręgu. Zasłużył sobie.



– Długo to trwało, zanim pomyślałem, że głównym błędem po­szukiwaczy jest lekceważenie czy niedostrzeganie najwyraźniejszych tropów. Jak to się mówi, najciemniej jest pod latarnią.



Powracał myślami do jesiennego dnia, gdy olśniony tak prostą myślą postanowił powrócić do Montségur, gdzie od 1929 roku bywał dziesiątki razy. Tak często rozważał niezwykłe wydarzenia z dwuna­stego wieku. Wtedy trzydzieści tysięcy rycerzy ruszyło na Langwe­docję, aby zniszczyć katarów. Nakazał im to papież Innocenty III, który uznał, że katarzy, głosząc swoją wiarę odrzucającą Chrystusa i ukrzyżowanie, zagrażają katolicyzmowi. Ludzie garnęli się, bo znajdowali w nich skromność, prawdziwe oddanie wierze, co kon­trastowało z zachowaniem kleru, zepsutego i przekupnego, poświę­cającego się przyjemnościom i gromadzeniu bogactw. Rycerstwo z północnej Europy chętnie podjęło wezwanie „zniszczcie ich!”. Wiedziano, że katarzy, nazywani również albigensami, gdyż Albi było ich stolicą, to lud bogaty, a nic tak nie zagrzewa do walki jak możliwość zysku. Tym bardziej że papież obiecał odpuszczenie grzechów, więc grzeszyli strasznie, mordując każdego, kto na dro­dze tej krucjaty nawinął się pod rękę. Nie zastanawiali się, w kogo wbijają miecz: katara czy dobrego katolika. „Wycinajcie ich, Bóg pozna swoich!”.



Tak, paląc, mordując i grabiąc, w maju 1243 roku doszli do ostatniej twierdzy katarów w Montségur. Położona na niedostępnej skale, dobrze zaopatrzona i przygotowana do obrony przez dziesięć miesię­cy opierała się atakom. Pięciuset katarów zdecydowanych było walczyć do śmierci. Zapewne też dlatego, że zdawali sobie sprawę, iż nic lepszego nie spotka ich ze strony zwycięzców. Ich siły wyczerpały się 1 marca 1244 roku, gdy zawarty został rozejm, przewidujący, że obrońcy opuszczą twierdzę dwa tygodnie później. Przed wyznaczo­nym terminem kilku potajemnie uciekło stamtąd, unosząc skarb, którego potem poszukiwano przez setki lat.



Rahn przekręcił się na fotelu i odwrócił jak mógł najbardziej do Himmlera, aż poczuł ból karku. Pomyślał, że wygodniej byłoby, gdyby Reichsführer posadził go obok siebie na tylnej kanapie, ale nie śmiał tego zaproponować.



– No, no… – Himmler pochylił się, co miało manifestować jego żywe zainteresowanie.

– W każdym źródle na temat obrony Montségur jest wzmianka, że 13 marca kilku rycerzy uciekło stamtąd jedyną drogą, jaka nie była zablokowana.

– O ile wiem, twierdzę oblegało dziesięć tysięcy ludzi. Jak liczna armia mogła pozostawić drogę ucieczki?

– Góra, na której posadowiono twierdzę, wygląda jak wielka jaszczurka. Z jednej strony, od ogona – Rahn używał tego porównania, aby jak najbardziej obrazowo oddać kształt wzgórza – po łagodnie wznoszącym się zboczu prowadzi jedyna droga do bar­bakanu, blokującego wejście do twierdzy. Z drugiej strony, od łba, jest przepaść. Dlatego napastnicy zablokowali podejście do twierdzy od strony jaszczurczego ogona, ale nie pomyśleli, że kto­kolwiek może wyjść po pionowej skalnej ścianie liczącej trzysta metrów. Skoro więc tamtędy się wydostali, unosząc skarb, posta­nowiłem zacząć szukać od tego miejsca. Nie było to łatwe, ale znalazłem…



Postanowił ponownie podkreślić swoje zasługi. Nie mówił, że w dotarciu do skarbu było więcej zasług naukowców francuskich, którzy częściej i dłużej prowadzili tam wykopaliska i poszukiwania. Zaprzyjaźnił się z nimi w końcu lat dwudziestych, gdy przybywał do Langwedocji jako biedny badacz, którego ledwo było stać na najtańsze hotele. A i tak zdarzało się, że uciekał z nich, nie płacąc, gdyż nie miał czym. W naturalny sposób, kierując się środowiskową solidarnością, pomagali mu, a on umiał to wykorzystać.



– A to dlaczego „nie było łatwe”? Skarpa jest chyba dobrze wi­doczna – zdziwił się Himmler.

– Na skale są inne ruiny niż w XII wieku. Zdobywcy zniszczyli Montségur katarów i wybudowali tam nową twierdzę. Nie ma żadnej możliwości odtworzenia kształtu tej, która mnie interesowała. Musia­łem więc wielokrotnie opuszczać się po stromiźnie.



– Schodził pan po pionowym zboczu? – Himmler uniósł brwi ze zdziwienia.

– Tak jest. Przy dzisiejszej technice alpinistycznej to nie jest trud­ne – odpowiedział skromnie Rahn. – Wtedy było nie lada wyczynem. Zwłaszcza że uciekający byli obciążeni skarbem.

– No, no… – Himmler wydawał się coraz bardziej przejęty.

– To było w lipcu, gdy po raz kolejny zjechałem na dół – podjął Rahn. – Źle oceniłem wysokość w tym miejscu i zabrakło mi z metra do podłoża. Nie było to wysoko, więc postanowiłem skoczyć. Uderzyłem butami o omszały głaz, ześlizgnąłem się i spadłem, ale na miękkie poszycie, nic złego sobie nie robiąc. Coś mnie zaniepokoiło, choć nie mogłem uprzytomnić sobie, co to takiego. Byłem już dale­ko od głazu, idąc po mocno pochylonym zboczu, gdy uświadomiłem sobie źródło niepokoju. Moje buty zdarły warstwę mchu z kamienia, odsłaniając coś, co początkowo uznałem za pęknięcie, ale było ono zbyt regularne, aby mogła je utworzyć natura. Wróciłem i z niema­łym wysiłkiem wdrapałem się na ten kamień. Nie myliłem się. Zdarty mech odsłonił znak, mocno już zatarty, wyglądający jak „x”.



Szybko pomyślałem, że przypomina to runiczny znak „gebo”.

– Uznał pan, że mogli go wyryć zbiegowie z fortecy? Kuć w kamie­niu, w czasie ucieczki? Gdy wokół wrogowie? – przerwał mu Himmler.

– To nie był kamień twardy jak granit czy bazalt, a więc wymagają­cy kucia. Bardziej przypominał piaskowiec, w którym można łatwo ryć. Pomyślałem, że ci ludzie uchodząc z fortecy, musieli pozostawić jakiś znak, że ucieczka się udała. A może nawet zaznaczyć, dokąd idą…

– Myśli pan, że nie ustalili tego przed wyjściem z twierdzy?

– Przyjmowałem taką możliwość. Wynosząc skarb, nie chcieli, aby ktokolwiek z tych, którzy mieli dostać się w ręce wroga, znali tajemnicę. Na torturach mogli ją wydać.

Himmler pokiwał głową, sygnalizując, że przekonuje go logika Rahna.

– Znak gebo ułożony był dziwnie. Uznałem, że człowiek, który go rył, miał bardzo niewygodną pozycję. Zrobił to jednak z jakiegoś po­wodu. Jedno z ramion, dłuższe, musiało wskazywać kierunek dalszej ucieczki. I w tamtą stronę poszedłem. Łatwo się mówi, ale zajęło mi to wiele miesięcy – zakończył niespodziewanie Rahn.



Wiedział, że zbliżają się do wąskiej drogi biegnącej w bok, w któ­rą powinni skręcić. Dopiero teraz dostrzegł ciemne sylwetki żołnie­rzy stojących na poboczach drogi. Byli rozstawieni co kilkadziesiąt metrów i starali się chronić pod konarami drzew, choć widząc światła nadjeżdżającego samochodu, wysuwali się do przodu. Rahn zauwa­żył, że ich mundury są przemoczone, wydawało mu się dziwne, że nie założyli peleryn. Po chwili pomyślał, że trudno się temu dziwić: w końcu 1943 roku Trzecia Rzesza nie miała już tyle wyposażenia dla swoich żołnierzy, aby nie mokli.



– Daleko? – odezwał się Himmler.

Bez wątpienia nie nużyła go podróż, lecz stawał się coraz bar­dziej niecierpliwy. Świadomość, że zbliża się do przedmiotów, które w jego planach odgrywały jakąś nadzwyczaj istotną, choć trudną do określenia rolę, wywoływała widoczne podenerwowanie.

– Jeszcze kilka kilometrów, choć ostatni odcinek będziemy mu­sieli przejść pieszo – odpowiedział Rahn.

Kręta górska droga urywała się tak nagle, że tylko dzięki znakom dawanym latarką przez żołnierza stojącego na poboczu kierowca na­cisnął hamulec w odpowiednim momencie.



Z ciemności wynurzył się oficer w pelerynie, niosący pod pachą dwa wielkie parasole, które rozłożył, zanim Himmler zdołał wysiąść. Nie podniósł ręki w salucie, ale stanął na baczność i powiedział dość cicho:



– Melduje się sturmbannführer Adolf Diekmann.



Wiedział, że Reichsführer zabronił jakichkolwiek gestów i słów, które mogłyby zdradzać jego obecność w tym rejonie. Podsunął usłuż­nie parasol, aby osłonić Himmlera przed deszczem, i równocześnie podał drugi Rahnowi. Wszystko odbywało się w ciszy, w której sły­chać było tylko odległe grzmoty odchodzącej burzy.



– Pomyśleć można, że bóg przygotował odpowiednią oprawę na­szej wizyty – odezwał się Himmler, wpatrując się w odległe błyski, które nie miały już dość siły, aby oświetlić całą scenerię. – Niech pan prowadzi – odwrócił się do Rahna i odsunął o krok na bok, aby ten mógł przejść.



Weszli na ścieżkę wyłożoną deskami, na które nabito poprzeczki, aby wchodzący się nie ślizgali. Było to o tyle potrzebne, że wkrótce droga stała się bardzo stroma. Himmler szedł pochylony, chwytając się liny, którą rozciągnięto z jednego z boków. Rahn słyszał jego krót­ki świszczący oddech. Reichsführer nie był nawykły do fizycznego wysiłku, a może świadomość zbliżającej się chwili dodatkowo przy­spieszała bicie jego serca.



– Jeszcze kilka kroków. – Rahn uznał, że powinien przekazać taką informację, na co Himmler mruknął coś, co można było odczytać jako oznakę zadowolenia.



Brama, zbita naprędce z nieokorowanych belek, jaką wydobyło z ciemności światło latarki niesionej przez Diekmanna, wskazywała, że najbardziej męcząca część wspinaczki dobiega końca. Przeszli jeszcze kilkanaście kroków po drewnianym pomoście, przerzuconym nad nie­wielkim, acz głębokim rozpadliskiem, gdy Himmler zatrzymał się.



– Jak pan tu dotarł? Przejście zostało zbudowane chyba teraz – za­pytał zdziwiony.

– Od góry – odparł Rahn, kierując snop latarki na pionową ścianę, wznoszącą się nad drewnianą obudową zabezpieczającą wejście do jaskini.

– Chce pan powiedzieć, że tędy zeszli ludzie obciążeni skarbem? – Himmler odwrócił się w jego stronę. Zapewne wykorzystał pierwszy pretekst, żeby się zatrzymać i odpocząć po męczącej wędrówce.

– Nie, uważam, że to jedno z kilku wejść. Tylko to odnalazłem, a oni weszli łatwiejszym dla kogoś niosącego ciężar. Zapewne potem zostało zasypane. Pozostawiono to, trudniejsze – wyjaśnił Rahn.

– Nierozsądne – skrzywił się Himmler.

– Takich szczelin w tych górach są tysiące. W tej okolicy naliczy­łem sześćdziesiąt jaskiń o większych wejściach. I proszę mi wierzyć, dotarcie do tego było dość trudne. Nikt poza poszukiwaczami nie miał powodu, aby tutaj się zapuszczać.

– Jak daleko stąd jest twierdza Montségur?

– Drogą około czterdziestu kilometrów, ale to okrężna trasa, choć bez wątpienia istniała w trzynastym wieku. Francuscy archeo­lodzy znaleźli tam jakieś skorupy. Uważam jednak, że uciekinierzy z Montségur szli najkrótszą trasą, prowadząc muły. To wąska ścieżka, ale dostępna dla zwierząt. Na jej początku znalazłem run oznaczający wędrowca. Być może były inne, ale czas je zatarł.



Himmler wskazał, aby Rahn ruszył pierwszy, a sam zerknął na oficera, oczekując informacji, że wejście jest całkowicie bezpiecz­ne. Ten skinął głową, potwierdzając, że nie ma tam żadnego zagro­żenia.



Przejście między głazami nie było długie. Po kilku krokach roz­szerzało się na tyle, że można było przyjąć naturalną pozycję i swo­bodnie oddychać. Po następnych metrach znaleźli się w długim tune­lu, wystarczająco wysokim, aby niski Himmler nie musiał pochylać głowy. Całość oświetlały lampy naftowe zawieszone na alpinistycz­nych hakach powbijanych w skalne szczeliny. Himmler już o nic nie pytał, najwyraźniej zbyt przejęty zbliżającą się chwilą. Rahn też czuł narastające napięcie podobne do tego, które przeżywał, gdy po raz pierwszy, dwa miesiące temu, dotarł do tego korytarza. Wtedy, idąc w świetle lampy karbidowej, jaką niósł przed sobą, nie wiedział, że będzie to inna wędrówka niż te, których setki odbył po okolicznych jaskiniach, a kończących się rozgoryczeniem, że kolejny wysiłek nie doprowadził do celu. A zawsze uważał, że idzie dobrym tropem, do­póki nie przeczytał zapisków francuskiego archeologa, który badał drogi, jakimi katarzy mogli uciekać z Montségur. Nie odkrył tej właś­ciwej, ale jego analizy naprowadziły Rahna na właściwy ślad. Mimo tego wielokrotnie błądził po stromych górskich ścieżkach, coraz dalej odchodząc od Montségur, aż w listopadzie tego roku odnalazł run wy­ryty na pionowej skalnej ścianie, dobrze widoczny, gdyż w tym miejscu nie istniało niebezpieczeństwo, że ktokolwiek może skojarzyć proste linie z odległą twierdzą.



Opadający tunel, wciąż wystarczająco wysoki, aby nie musieli się schylać, prowadził do niewielkiej komory, którą dostrzegli z daleka dzięki temu, że zainstalowano tam elektryczne oświetlenie. Nie wi­dać było kabli biegnących na ścianach, co oznaczało, że świecą tam akumulatorowe reflektory.



– Niech pan spojrzy – powiedział Rahn, gdy dotarli do wejścia. Wskazywał na głaz.

– Waży z pół tony, a dał się odsunąć jedną ręką.

Himmler podszedł do kamienia i spojrzał zdziwiony.

– Stoi na równoważni – wyjaśnił Rahn. – Pchany ręką ani drgnął, a wystarczało włożyć łom w odpowiednie miejsce i poruszyć go o milimetry, a uruchamiało się równoważnię i głaz się przesuwał. Ten mechanizm wykonano siedemset lat temu, a działa bez zarzutu.

– Sprawdził pan jak? – zainteresował się Himmler.

Rahn wzruszył ramionami i nie musiał niczego dodawać, gdyż Himmler skinął głową i sam odpowiedział:

– Rozumiem, że nie miał pan czasu.

Tuż przed wejściem musieli pochylić głowy i znaleźli się w ko­morze, gdzie widać było betonową płytę, już rozkutą.

– Beton? – Himmler, wyraźnie zdziwiony, pochylił się i podniósł okruch. Przybliżył go do światła reflektora i przyglądał się z niesłab­nącym zaskoczeniem. – To musiało być wylane nie tak dawno. Może kilkadziesiąt lat temu.

– Rzadko pamiętamy, Reichsführerze, że kopuła Panteonu w Rzy­mie została wylana z betonu, a pochodzi z początku drugiego wieku naszej ery.

– Nie pomyślałem o tym! – Himmler wydawał się zakłopotany, ale natychmiast dodał: – I nie była to pierwsza budowla z betonu. Tenże Apollodoros zbudował chyba betonowe mosty na Dunaju. – Od razu uśmiechnął się zadowolony, że może pochwalić się swoją erudycją. Był w świetnym nastroju.



Odrzucił okruch betonu i pochylił się nad niewielką piwniczką, w której widać było wieka brązowych skrzynek.



– Nie otworzył ich pan? – zapytał zdziwiony, nie dostrzegając na wiekach żadnych śladów.

– Otworzyłem jedną, aby sprawdzić, czy się nie myliłem. Innych nie śmiałem ruszyć przed panem – odpowiedział Rahn, co wyraźnie spodobało się Himmlerowi.

– Dobrze, dobrze, Rahn. Nie chodzi o moją próżność, nieprzemyślane otwarcie mogłoby zaszkodzić ich zawartości. Co pan znalazł w tej otwartej?

– Złote monety z pierwszego wieku naszej ery…



Rahn sięgnął do wewnętrznej kieszeni w marynarce i wyjął pa­pierośnicę wypełnioną bibułkami. Wykorzystał ją jako odpowiednie opakowanie, zabezpieczające zawartość. Odwinął bibułki i wyjął nie­wielki, cienki krążek o nierównych brzegach. Trzymając go ostrożnie w dwóch palcach, podał Himmlerowi.



– Sprawdziłem, pochodzą z Jerozolimy – dodał.



Himmler przyglądał się długo, obracając monetę w palcach. Rahn to rozumiał. Chciał odwlec moment otwarcia pozostałych skrzyń albo zastanawiał się, czy ma to zrobić teraz.



– W drugiej znaleźliśmy menorę… – wstrzymał głos, nie wiedząc, czy ma dalej wyjaśniać znaczenie tego znaleziska. Nie chciał urazić Himmlera, podobnie jak zrobił to przed momentem, wyjaśniając, że beton nie jest wynalazkiem ostatnich stu lat. Miał rację. Himmler do­brze wiedział, o czym Rahn mówi, a może chciał go powstrzymać przed kolejną niezręcznością i powiedział:



– Jak na łuku Tytusa…

– Tak jest – potwierdził szybko Rahn.



Mówił o reliefie na łuku Tytusa, wzniesionym w Rzymie w 81 roku naszej ery dla upamiętnienia zwycięstw tego cesarza w Judei, gdy jego wojska ograbiły Świątynię Jerozolimską. Płaskorzeźby były zatarte, ale widać wyraźnie łupy: trąby i siedmioramienny świecznik.



Himmler milczał, wciąż wpatrując się w monetę.



– Czy pan wie, Rahn, czego pan dokonał? – zapytał wreszcie tak cicho, że jego słowa zamieniły się w szept.



– Tak jest, Reichsführer. Szukałem tego przez czternaście lat – Rahn odpowiedział równie cicho.



– Nasza Rzesza przeżywa najtrudniejszy okres w swojej historii. –Himmler zdawał się coraz bardziej wzruszony. – Führer traci wielki dar, jaki dał mu Bóg, gdy wyruszaliśmy na wojnę.



Rahn patrzył zaskoczony. Nigdy się nie spodziewał, że może usłyszeć takie słowa z ust człowieka, który wydawał się bezgranicz­nie wierny Hitlerowi.



– Wiedziałem, że tak się stanie, i jestem gotowy przejąć to brze­mię. Tym większe, że błędy, jakie popełnił Führer, postawiły naród niemiecki na skraju zagłady. Mogą ginąć miasta, miliony żołnierzy, ale nie naród. Pan to rozumie?



Rahn przytaknął, wciąż jednak nie wiedząc, do czego zmierza szef SS. Nie mieściło mu się w głowie, że usłyszy tak jawne przyzna­nie się do zdrady.



Himmler niespodziewanie zamilkł. Widocznie uznał, że niepo­trzebnie dał się ponieść wzruszeniu, jakie wywołał widok metalo­wych skrzyń, które miały dla niego jakieś szczególne znaczenie.



– Nie interesuje pana, co zawierają? – zapytał Rahn po długiej chwili milczenia. Był zadowolony, że Reichsführer nie kontynuował tematu. Powiedział coś, czego mógł żałować już po wyjściu z zimnej jaskini. A wówczas wydałby rozkaz zgładzenia świadka jego słabości.



Wzruszony Himmler odwrócił się do Rahna i położył mu rękę na ramieniu.



– Ten skarb zniszczy chrześcijaństwo i da nową moc narodowi niemieckiemu. Teraz wiem, że sprawdziły się przepowiednie, w które wsłuchiwałem się od lat.



Rahn dostrzegł łzy w jego oczach. Pomyślał, że gdyby nie jego obecność, Himmler padłby na kolana.



– Co pan się spodziewa tam znaleźć? – zapytał wreszcie Reichsführer.

– Szmaragd ze stu czterdziestoma czterema ściankami. Z korony Lucyfera – wyjaśnił szybko Rahn. – To na pewno…

– Lucyfer, czyli „Niosący światło” – dodał Himmler.

Bez wątpienia czytał książkę, w której Rahn dowodził, że Lucyfer był bogiem dobra, a nie przywódcą diabłów, jakim uczynił go Kościół katolicki, aby zatrzeć ślady kradzieży germańskiej symboliki.

– Tak, zbyt spieszne otwarcie mogłoby zaszkodzić zawartości – powiedział Himmler. – Każę to przewieźć do któregoś z najwięk­szych miast, aby poddać badaniu w odpowiednich warunkach.



Odwrócił się, zmierzając do wyjścia, ale zatrzymał się, zanim przekroczył kamienne obramowanie jaskini.



– Wie pan co… – odwrócił się w stronę podążającego za nim Rahna. – Musimy pomyśleć o zabezpieczeniu tego skarbu.

– Okolicy pilnuje stu kilkudziesięciu esesmanów – wyjaśnił Rahn.

– Wiem, ale to za mało. – Himmler zniecierpliwiony machnął ręką. – Jeżeli wiadomość o pańskim odkryciu dotarła do aliantów, to możemy się spodziewać silnego ataku. Tak silnego…



Jakaś myśl przyszła mu do głowy, gdyż nie kontynuował tego tematu.



Przez całą powrotną drogę milczał. Rahn nie śmiał się odzywać, gdyż uznał, że Reichsführer przemyśliwuje jakiś plan o ogromnym znaczeniu dla dalszego biegu polityki. Ta myśl napawała go przera­żeniem, że któregoś dnia może zostać obarczony pośrednią odpowie­dzialnością za to, co miało się stać.



Powrotna droga do Tarascon wydawała się krótsza. Dojechali tam tuż przed północą. Przemknęli szybko ulicami miasta, w którym okiennice wszystkich domów były pozamykane, a jedyne światła, ja­kie można było dostrzec, to reflektory posterunków poustawianych w każdym zaułku. Jechali wprost na bocznicę za dworcem, gdzie stał sześciowagonowy pociąg.



Himmler, ledwo zatrzymali się na wybetonowanym podjeździe, pospiesznie wysiadł i wspiął się po wysokich stopniach do wagonu łączności. Rahn podążył za nim.



– Znajdźcie Lammerdinga! – Himmler krzyknął do oficera, który zerwał się od stolika zastawionego aparaturą radiową.



Zdjął czapkę i usiadł na wąskiej kanapce przy ścianie wagonu. Wciąż był mocno podekscytowany.



Ktoś odepchnął Rahna i przemknął obok. To adiutant Himmlera przybiegł do wagonu na wieść, że szef właśnie przybył. Już w drzwiach usłyszał polecenie odnalezienia Lammerdinga.



– Reichsführer, od trzech dni nie mamy łączności z jego grupą – wyjaśnił jeszcze zdyszany krótkim biegiem. – Sądzę, że jest w ogniu najgorętszych walk.



– Dobrze. – Himmler przesunął dłonią po gładko wygolonym kar­ku. – Szukajcie go i równocześnie przekażcie wiadomość do dowódcy armii: oddział „Lammerding” ma zostać natychmiast odesłany do Francji w celu odbudowy stanu osobowego.



Rahn słyszał, że generał Heinz Lammerding dowodził dywizją „Das Reich”, która poniosła bardzo ciężkie straty na froncie wschod­nim. Z kilkunastu tysięcy żołnierzy pozostał oddział liczący nieco ponad dwa tysiące i nazwany „Grupą Lammerdinga” przedzierał się przez Ukrainę do Polski. Zrozumiał, że oni mają przejąć straż nad skarbem. I pomyślał, że nie sposób znaleźć lepszego strażnika niż od­dział, który walczył w tej wojnie od samego początku na wszystkich frontach: od Polski, poprzez Francję, Bałkany, aż wykrwawił się na froncie wschodnim. Ci, którzy tam pozostali, byli diabłami.



Himmler podniósł się ciężko z niewygodnej ławki. Mimo wielogodzinnej podróży pociągiem, potem wyprawy do jaskini, nie wyglą­dał na zmęczonego.

– A, Rahn, omalże o panu zapomniałem – uśmiechnął się i pod­szedł bliżej.

– Jakieś rozkazy, Reichsführer?

– Nie – odpowiedział po namyśle. – Na razie wszystko pozostaje na swoim miejscu. Nie muszę panu mówić, że to największa tajemnica. Największa tajemnica, Rahn – powtórzył, a w jego głosie można było łatwo wyczytać groźbę.

– Rozumiem, że mam pozostać tutaj. – Rahn chciał wyjaśnić swo­ją sytuację.

– Tak, jako kurator. Wkrótce przybędzie dywizja „Das Reich”. Jej obecność odstraszy ewentualnych intruzów. Gdy nadejdzie czas, pana odkrycie odegra swoją rolę w historii. Proszę mi wierzyć.



Odwrócił się i skierował do drzwi wagonu. Gdy był już na stopniach, spojrzał na Rahna.



– Niech pan weźmie kąpiel i, chociaż jest późno, to zapraszam do mojej salonki na koniak – powiedział już innym tonem.

  Oczywiście to tylko beletrystyka ...jednak uważam,że Hitlerowcy nie wyszli z pustymi rękami ze swych poszukiwań
Awatar użytkownika
Katarzyna_1
Homo Infranius Alfa
Posty: 1969
Rejestracja: sob lut 06, 2010 4:22 pm
Kontakt:

Re: Otto Rahn - czyli jak SS szukało Grala

Post autor: Katarzyna_1 »

Nawet ciekawe. Jednak nie ma co sie fascynować Bogusiem, bo on zawsze był zwarty i gotowy do otumaniania cudzej głowy. Wiedzę ma, ale  może nie aż taką, jaką mu się przypisuje. To jego aparycja bardziej buduje i budowała ten jego "fenomen".Nie chce wnikać w jakieś ipeeny, ale co wiem to wiem. Dlaczego za PRL-u wysyłano go za granicę, nie z TVP, PZPR i innnych publicznych instytucji tylko z różnych peerlelowskich central handlu zagranicznego?  Dlaczego?
"Balbus melius balbi verba cognoscit"
Awatar użytkownika
Lilith
Zaangażowany Infranin
Posty: 303
Rejestracja: pn lis 09, 2009 9:52 am
Kontakt:

Re: Otto Rahn - czyli jak SS szukało Grala

Post autor: Lilith »

<blockquote class="ipsBlockquote" data-author="Katarzyna_1" data-cid="106886" data-time="1376499601">Nawet ciekawe. Jednak nie ma co sie fascynować Bogusiem, bo on zawsze był zwarty i gotowy do otumaniania cudzej głowy. Wiedzę ma, ale  może nie aż taką, jaką mu się przypisuje. To jego aparycja bardziej buduje i budowała ten jego "fenomen".Nie chce wnikać w jakieś ipeeny, ale co wiem to wiem. Dlaczego za PRL-u wysyłano go za granicę, nie z TVP, PZPR i innnych publicznych instytucji tylko z różnych peerlelowskich central handlu zagranicznego?  Dlaczego?</blockquote>chodziło mi raczej o zaprezentowanie ciekawej książki ..łączącej się z tematem ....nie o rozprawianie o życiu osobistym jej autora...ale jak to bywa w życiu jeden patrzy na rybki drugi ocenia akwarium :)
Awatar użytkownika
MarcinAdk
Infrańczyk
Posty: 196
Rejestracja: sob paź 22, 2011 11:23 am
Kontakt:

Re: Otto Rahn - czyli jak SS szukało Grala

Post autor: MarcinAdk »

Dodam tylko od siebie że, czasem beletrystyka przekazuje wiecej niz nie jeden historyczny dokument.
Per Ardua Ad Astra
Awatar użytkownika
MarcinAdk
Infrańczyk
Posty: 196
Rejestracja: sob paź 22, 2011 11:23 am
Kontakt:

Re: Otto Rahn - czyli jak SS szukało Grala

Post autor: MarcinAdk »

Nazistowska religia potrzebowała namacalnych symboli, wiec szukano w całym świecie. Za propagandową retoryką o Rasie Panów itd, itp, kryły sie dość obszerne badania w wielu dziedzinach, wszak wizja Tysiącletniej Rzeszy była wystarczającym powodem aby robić to co robiono.
Per Ardua Ad Astra
Awatar użytkownika
Lilith
Zaangażowany Infranin
Posty: 303
Rejestracja: pn lis 09, 2009 9:52 am
Kontakt:

Re: Otto Rahn - czyli jak SS szukało Grala

Post autor: Lilith »

Niewątpliwie naziści mieli moc i środki by takie badania pchnąć do przodu ..nie interesowały ich oficjalne zaprzeczenia oficjalnych nurtów i gdybania za biurkiem..ruszyli w teren i okazuje się,że tak naprawdę całkiem dobrze na tym wyszli.Podręczniki do historii uczą nas,że Niemcy przegrały II w.ś. ...ale czy aby na pewno? ;) Jak tak się przyjrzeć historii powojennej świata to ma się wrażenie,że jednak spadli na cztery łapy:)
ODPOWIEDZ

Wróć do „ZAGADKI HISTORII”