Historia ducha mysliwego z Holonek

Duchy, Zjawy, Klątwy
marian85
Początkujący
Posty: 7
Rejestracja: czw mar 20, 2014 10:56 am

Historia ducha mysliwego z Holonek

Post autor: marian85 »

Historię ducha myśliwego, który przestrzelił hostię znają w Holonkach i okolicy prawie wszyscy. Chociaż od tajemniczych wydarzeń minęło już wiele lat ludzie nie chcą o tym mówić. Boją się, że duch może powrócić i nawiedzić ich domy.
Pokutował za strzelanie do opłatka
Holonki to wieś w gminie Brańsk. Wciąż krążą tu niesamowite opowieści o duchu, który w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku grasował w jednym z gospodarstw. Andrzej S., białostoczanin, który przeniósł się na wieś i od lat zbiera informacje na ten temat, stara się dociec, co naprawdę wydarzyło się tu przed laty.
- Żyją jeszcze naoczni świadkowie tamtych wydarzeń – mówi pan Andrzej. – To są już dzisiaj starsi ludzie. Z ich relacji wynika, że miał tu miejsce jeden z najbardziej spektakularnych przypadków manifestacji nieznanej siły na Podlasiu w XX wieku. Ludzie są przekonani, że to pokutował po śmierci duch myśliwego z Holonek.
84 letnia Leokadia P. doskonale pamięta myśliwego, znała go za życia.
- Nazywali go Jozafat – wspomina pani Leokadia. - Mieszkał z rodziną za wsią na koloni. Całe życie polował, buszował po lesie. Zawsze chodził zarośnięty, ponury, rzadko się odzywał, z ludźmi niechętnie rozmawiał. Na „dzień dobry” to tylko głową kiwnął. Kiedy w lesie pojawił się piękny, ogromny jeleń Jozafat dostał obsesji na jego punkcie. Chciał koniecznie ustrzelić zwierze, ale nie mógł podejść na odległość strzału. Chodził za tym jeleniem blisko pół roku, aż wychudł i zmizerniał.
Miejscowi mówią, że myśliwy „zaprzedał duszę złemu”, żeby tylko upolować jelenia. Podobno poszedł do kościoła, przyjął komunię, wyjął opłatek z ust, przybił go do krzyża i przestrzelił z dubeltówki. Ponoć tego samego dnia upolował jelenia. Uradowany przybiegł do domu i kazał synom zaprzęgać konia do fury, żeby przywieść zdobycz. Był wieczór, więc postanowiono odłożyć to do następnego dnia. Jozafat z rana już nie wstał. Umarł we śnie.
Zaczęło się tuż po śmierci
Już podczas modłów żałobnych drzwi trzy razy same się otworzyły i zamknęły z wielkim hukiem. Potem popsuty od lat budzik nagle zaczął dzwonić. Ludzie się wystraszyli, niektórzy uciekli.
Na dobre duch zaczął straszyć kilka tygodni po pogrzebie. Najczęściej rzucał przedmiotami w rodzinnym domu - fruwały łyżki, noże, talerze. Pukał, stukał, hałasował, przewracał naczynia, otwierał drzwi. Często słychać było kroki, kilka razy domownicy widzieli jakąś twarz w oknie. Szczególnie upodobał sobie rzucanie polanami na środek chaty. Przenosił je z podwórka, bez otwierania drzwi - przenikały przez ściany. Popiół z pieca wsypywał do łóżka. Nie robił nikomu krzywdy, manifestował jedynie swoją obecność.
W budynkach gospodarczych też straszyło. Waliły drzwi od stodoły, skrzypiały belki, latały widły i grabie.
Przy domu pojawiał się czasami czarny pies, którego nigdy wcześniej nie widziano we wsi. Próbowano go karmi – nie jadł, krążył tylko wokół zabudowań. Strzelali do niego, wtedy nagle znikał.
Kłóciła się z duchem
Mieszkańcy domu z czasem przyzwyczaili się do obecności niewidzialnego intruza i traktowali go jak domownika.
- Nie przepadał za jedną ze swoich synowych – opowiada Leokadia P. - Dokuczał jej i robił różne psikusy. To była pobożna i dziarska kobieta. Mówiła, że kiedyś nie pozwolił jej przynieść drewna na opał. Co ona weźmie polano, to coś je zabierze i odrzuci. Często wytrącał jej z ręki kubek z piciem. Innym razem straszył krowę podczas dojenia. Rugała go wtedy. Krzyczała: „Czego tu? Jak już umarł to niech idzie tam w te zaświaty!”. Po chwili niewidzialna ręka wyszarpnęła stołek, na którym siedziała.
- Ta siła była inteligentna – mówi Andrzej S. - Potrafiła obserwować, myśleć, jej działania były adekwatne do sytuacji. Rozumiała, co się do niej mówi i chyba umiała czytać w ludzkich myślach.
Miejscowy listonosz bawił się z duchem. Stukał rytmicznie ołówkiem w stół, a on mu odpowiadał stukaniem w tym samym rytmie. Kiedy listonosz zaczął się śmiać nagle z pieca wyleciała fajerka i spadla mu pod nogi.
Sprawiedliwość z za grobu
Rodzina próbowała zadbać o spokój duszy kłopotliwego lokatora. Przyjeżdżali księża, święcili dom, odprawiali msze. Nie pomogło. Wyświęcenie grobu także nie przyniosło rezultatu. Ktoś poradził, żeby odprawić msze w kilku kościołach jednocześnie. Po tym zjawiska ustały. Jednak, kiedy dzieci pokłóciły się o majątek duch znowu zaczął działać.
Po śmierci Jozafata czwórka jego dzieci podzieliło gospodarstwo między siebie. Najwięcej dostał najstarszy syn, najmniej najmłodszy. Ta niesprawiedliwość prawdopodobnie rozzłościła ducha. Zaczął przenosić od bogatszego syna do biedniejszego wszystko, co miało jakąś wartość: narzędzia gospodarskie, drewno opałowe, nawet mydło. Wszystko działo się bez hałasu i najczęściej w nocy. Nagle przedmioty pojawiały się w części domu należącej do młodszego z braci. Pewnej niedzieli po powrocie z kościoła domownicy nie mogli otworzyć drzwi. Okazało się, że cała sień była zawalona drewnem. Duch przyniósł polana z podwórka starszego brata.
Zrzucał milicjantom czapki z głów
Wieść o duchu rozeszła się szeroko po okolicy. Sprawą zainteresowała się władza. Do Holonek przyjeżdżała milicja, Służba Bezpieczeństwa i wojsko.
79-letni Stanisław R. towarzyszył milicjantom podczas pobytu w nawiedzonym domu i był światkiem niezwykłych zjawisk.
- Było ich trzech, przyjechali z Bielska. Weszli, usiedli, zaczęła się rozmowa. Jeden nie zdjął czapki. Nagle osełka do noży, która leżała na okapie pieca, przeleciała przez cały pokój i walnęła w daszek czapki milicjanta. Czapka spadła na podłogę. Wystraszony milicjant podniósł ją i już trzymał w rękach. Po chwili na środek chaty klapnęła motyka z namarzniętym śniegiem. Za jakiś czas na stół spadł nóż, zakręcił się i znieruchomiał.
Później było jeszcze gorzej. Z szafki wyleciał kubek i rozbił się z trzaskiem o podłogę. Na stole zasłanym obrusem leżał chleb i stał krzyżyk. W pewnym momencie obrus zaczął się marszczyć, jak gdyby ściskały go czyjeś niewidzialne palce i powoli zsuwać ze stołu. Nie spadł, zatrzymał się, gdy krzyżyk dojechał do krawędzi blatu. Po tym wystraszeni milicjanci szybko wyszli i odjechali.
Stanisław R. nadal się boi. Po powrocie z nawiedzonego domu u niego także zaczęły się dziać dziwne rzeczy – fruwały drobne przedmioty, słyszał dziwny szum w uszach.
Ludzie opowiadają, że kiedy do gospodarstwa Jozafata przyjechali wojskowi to ich także straszyło. Coś powyrzucało im pistolety z kabur i powyjmowało zamki z karabinów. Żołnierze wyjmowali naboje z broni, bali się, że sama zacznie strzelać.
Tajemnicze zjawiska trwały w Holonkach kilka lat. Ustały po tym, jak na grobie myśliwego wybudowano murowany pomnik. Drewniany krzyż, który był tam wcześniej, postawiono przy drodze. Stoi tam do dziś.
Dzisiaj już nic nie straszy, ale…
Nie ma już domu, w którym najbardziej „rozrabiał” Jozafat. Dzieci pokutnika także poumierały. Obecnie gospodarstwo prowadzą jego wnukowie. Nie chcą rozmawiać o dziadku.
Po zmroku nikt nie odważy się samotnie przechodzić obok dębowego krzyża, który stał na grobie myśliwego.
- Jeden z sąsiadów opowiedział mi w tajemnicy, co mu się przydarzyło kilka lat temu, gdy wracał wieczorem do domu – mówi Andrzej S. - Kiedy minął krzyż postanowił skrócić sobie drogę i iść przez łąkę. Nie mógł jednak trafić do domu. Jak mówił, coś go przez całą noc prowadzało po łące. Dostał jakiegoś dziwnego otępienia. Dopiero, jak się rozwidniło przerażony i wycieńczony znalazł drogę. Później poszedł obejrzeć miejsce, po którym błąkał się w nocy. Okazało się, ze krążył w kółko - wydeptał w trawie ścieżkę w kształcie okręgu.
Ludzie w Holonkach boją się. Nie mają pewności czy duch odszedł.
Andrzej S. w sprawach paranormalnych całe życie był sceptykiem. Z jego okien widać krzyż z grobu myśliwego. Kiedy z rana odsłania firanki zawsze czuje lekki niepokój.
 
Źródło: www.alternatywneterapie.pl
 
ODPOWIEDZ

Wróć do „DUCHY”