Ludzie po przejściach
- UFOWORLDNEWS
- Weteran Infranin
- Posty: 1363
- Rejestracja: śr sty 28, 2009 2:27 pm
- Kontakt:
Ludzie po przejściach
Jakie znaczenie miały kiedyś rytuały przejścia i po co nam wciąż potrzebne wszystkie te rodzinno-plemienne ceremonie?
W chacie unosił się dym, zapach potu i krwi. Budowano ją przez trzy dni wokół ceremonialnego słupa, czemu towarzyszyły tańce i śpiewy. Czwartego dnia wyczerpani głodówką i bezsennością kandydaci na wojowników stawali przed szamanem. Każdemu z nich nacinano skórę na piersiach i plecach, by włożyć w rany kołki, o które zaczepiano zwisające ze słupa rzemienie. Młodzieńcy tańczyli dalej godzinami, śpiewając pieśń cierpienia. Co jakiś czas rzemienie napinano, tak że ich ciała unosiły się kilka metrów nad ziemię. Torturowani tracili przytomność z bólu, naciągnięta skóra pękała, lała się krew.
Wstrząśnięty widokiem obrzędu Indian Mandan amerykański malarz i podróżnik George Catlin pisał w 1834 r., że spokój, z jakim znosili tortury, przechodził wszelkie pojęcie. „Gdy nóż krajał ich ciało, to czułem to niemal na sobie, oni spoglądali na mnie z łagodnym uśmiechem, a mnie mimo woli płynęły łzy”.
Taniec Słońca, praktykowany przez Indian Prerii, miał różne funkcje, choć głównie był obrzędem inicjacyjnym – po przejściu tej próby młodzieńcy stawali się wojownikami.
Gdy masz już imię
Na początku XX w. etnograf francuski Arnold van Gennep wprowadził do antropologii termin rites de passage – obrzędy przejścia. Zaliczył do nich rytuały związane z narodzinami, inicjacją i śmiercią, które zmieniają status człowieka. Według niego zazwyczaj dzielą się one na trzy etapy – wyłączenia, zawieszenia i włączenia. W trakcie pierwszej fazy człowiek opuszcza społeczność (często wręcz jest symbolicznie uśmiercany), w drugiej znajduje się w rytualnym zawieszeniu między światami, by w trzeciej, po odbyciu odpowiednich czynności, wrócić na łono społeczności.
Zgrabną i przemawiającą do wyobraźni teorię van Gennepa wielokrotnie podważano zarzucając jej, że nie wszystkie obrzędy przejścia zachowują zaproponowany przez niego trójpodział, przede wszystkim jednak podkreślano, że jego koncepcja nie dotyczy tzw. kultur magicznych. W kulturach niemających wyraźnego rozdzielenia sfery sacrum i profanum, nie istnieje możliwość zawieszenia „między światami”. Chociażby u zamieszkujących Wenezuelę Indian Panare, u których nie istnieje podział na te dwie sfery, nie ma bogów i świątyń.
Pierwszym obrzędem, włączającym do wspólnoty nowego członka, jest zwykle nadanie imienia. U nas chrzest odbywa się stosunkowo szybko, gdzie indziej czeka się, aż dziecko będzie samodzielne i wzrosną szanse na jego przeżycie (np. u Bantu w momencie pojawienia się pierwszych zębów stałych). Członkowie niektórych ludów zmieniają imiona na każdym etapie życie. Pokłosiem tego jest u nas imię od bierzmowania, przezwiska i przydomki, jakimi nazywają nas znajomi ze szkoły, studiów i w różnych grupach (np. subkulturach, gangach), oraz imię nadawane w zakonach mniszkom i mnichom.
U Indian Panare nadanie imienia tubylczego łączy się z rytualnym założeniem przepaski biodrowej, symbolizującej dorosłość, nie ma jednak wyznaczonego wieku, kiedy to następuje – decydują rodzice. W przypadku dziewcząt dowód dorosłości to urodzenie dziecka. – Chłopcy stają się mężczyznami czerpiąc z zewnątrz, poprzez naśladowanie innych członków grupy. Dla nich założenie przepaski biodrowej to obrzęd ułatwiający przemianę wewnętrzną, nie wszyscy go jednak przechodzą – tłumaczy dr Tarzycjusz Buliński z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Wynika to z braku dogmatyzmu, trudności nakłonienia członków rodziny do wysiłku przygotowania święta dla wielu osób, przede wszystkim jednak z tego, że według nich dorosłość to wynik kształtowania człowieka od urodzenia. Inicjacja to tylko jeden ze sposobów, aby ten kształt wzmocnić, bo dorosły Panare to po prostu ta osoba, która tworzy kolejne byty, czyli ma dzieci.
Gdy wyrastasz z szortów
W kulturze słowiańskiej koniec dzieciństwa wyznaczały postrzyżyny – symboliczne ścięcie dziecięcych loków. Do niedawna wyraźnym znakiem wyjścia z dzieciństwa była też zmiana sposobu ubierania – krótkie spodenki zamieniano na długie, spódniczki na długie suknie. W kulturze muzułmańskiej nadal wraz z pierwszą miesiączką dziewczęta zaczynają nosić na głowach chustki. W chrześcijaństwie momentowi opuszczenia dzieciństwa nadano rytualną oprawę, jaką jest pierwsza komunia, ale upowszechnienie edukacji sprawiło, że funkcję tę częściowo przejęła szkoła wprowadzając ceremonie pasowania na ucznia.
Ustalenie, kiedy stajemy się dorośli, to sprawa niełatwa. Nawet najbardziej oczywisty wyznacznik – fizyczne dojrzewanie – może przebiegać w różnym czasie, w zależności od miejsca urodzenia, klimatu i genów. U chłopców trudniej to uchwycić. Być może dlatego u ludów plemiennych to oni częściej poddawani byli obrzędom sprawdzającym i potwierdzającym ich dojrzałość. My stajemy się dorośli z urzędu wraz z ukończeniem 18 lat, w kulturach, w których nie liczono wieku tak skrupulatnie, rok urodzin nie miał znaczenia, więc obrzędy inicjacyjne organizowano dzieciom w różnym wieku (np. u Aborygenów i Indian Prerii między 12 a 30 r. życia).
O dorosłości świadczy też świadomość społeczna, miejsce w grupie i wynikające z tego obowiązki oraz przywileje. W dzisiejszym świecie przejście z dzieciństwa do dorosłości to proces długi i skomplikowany. Określenie „młodzież” – dla nastolatków między 13 a 18 r. życia – zaczęło funkcjonować na początku XIX w. Tej nowo powstałej kategorii wiekowej przypisano nowe prawa i obowiązki. Obowiązek wysyłania dzieci i młodzieży do szkół skutecznie odciął je od świata dorosłych.
W przeszłości, a u ludów plemiennych do dzisiaj, pojęcia młodzieży w ogóle nie ma. Dzieci dojrzewają społecznie stopniowo i znacznie wcześniej, gdyż od wczesnego dzieciństwa pomagają rodzicom w pracy. Inicjacja – ważne społeczne wydarzenie – jedynie przypieczętowuje ich dorosłość i pokazuje wspólnocie, że ma nowego członka gotowego na przejęcie dorosłych obowiązków. – U nas wrażenie, że jest się młodzieżą, wydłuża się w nieskończoność, społeczności plemienne nie lubią stanów takiej niepewności i zawieszenia – tłumaczy antropolog religii prof. Andrzej Szyjewski z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Tam tę sytuację trzeba zmienić raz na zawsze, stąd inicjacje plemienne, które są porządnym wprowadzeniem, pozostawiającym znak na całe życie. Czy to przy użyciu chirurgii rytualnej, czy tortur.
Gdy dorosłość boli
Bicie, głodówki, brak snu dawały się we znaki, podwieszanie i trwałe okaleczania pozostawiały na całe życie widoczne znaki – piętno dorosłości. Najczęściej przekłuwano nosy, wargi i płatki uszu, szlifowano zęby, tatuowano i skaryfikowano skórę (czyli tworzono trwałe blizny), dziewczęta pozbawiano błony dziewiczej, chłopcom obrzezywano członki, czyli kaleczono te części ciała i w taki sposób, by nie miało to znaczącego wpływu na funkcjonowanie organizmu. Teoretycznie, bo powikłania i zakażenia ran nieraz prowadziły do śmierci.
Praktykowana do dziś w Afryce klitoridektomia (wycinanie symbolizującej męski narząd płciowy łechtaczki, czasem też warg sromowych) nie tylko uniemożliwia kobietom odczuwanie przyjemności seksualnej, ale ze względu na blizny może utrudniać poród i ma wpływ na funkcjonowanie układu moczowego. Nie bez wpływu na komfort życia była typowa dla Aborygenów subincyzja (nacinanie członka), obcięcie palca czy wybijanie zębów. Wrażenie robiły też wątpliwe moralnie – z naszego punktu widzenia – praktyki, jak rytualne ludożerstwo znane na Karaibach, w Amazonii i Oceanii. – Podczas inicjacji wśród ludów praktykujących kanibalizm kandydaci na dorosłych mieli za zadanie zabić i zjeść wroga, gdyż pochłaniali w ten sposób cielesność i substancję innego bytu. W całej Amazonii wszystko, co człowiek robi, polega na tym, by zaczerpnąć jak najwięcej od otaczających nas bytów – podkreśla dr Buliński.
Czy wszystkie te okrutne praktyki, które robiły takie wrażenie na podróżnikach, nie pozostawiały śladów w psychice okaleczanych dzieci? – Zazwyczaj nie, gdyż ich celem było przeorganizowanie psychiki – odpowiada prof. Szyjewski. – Z inicjacją wiązało się przekazanie nauk dla dorosłych, poza tym po przejściu bolesnych zabiegów czekała nagroda – uczta, prezenty, stroje. Młody człowiek był dumny z nowego statusu i czerpał z niego wymierne zyski. Wspólnota przyjmowała go i leczyła fizyczne rany. Zresztą nie miał wyboru, bo kontestacja tradycyjnych obrzędów społecznych skazywała go na wykluczenie ze wspólnoty, co często stanowiło wyrok śmierci. Świadome odrzucenia tradycji i religii to przywilej obecnych czasów i naszego kręgu kulturowego.
Zatem nawet najbardziej bolesna inicjacja nie musiała być traumatyczna.
Gdy nie jesteś już sam
Zasadnicza różnica między dawnymi rytuałami a współczesnymi polega na prawie wyboru. – Możemy zdecydować, czy chcemy do niego przystąpić, a jeśli tak, to w jaki sposób. Wciąż obchodzimy tradycyjne uroczystości, jak zaręczyny i ślub, ale coraz częściej to inne okazje stają się dla nas bardziej znaczące. Kiedyś w rytuale chodziło o moment sprawdzenia się, próby, cierpienia. Teraz chodzi przede wszystkim o dobrą zabawę – mówi prof. Wojciech Burszta, antropolog kultury.
Antropolog brytyjski Max Gluckman stwierdził w latach 60., że im bardziej złożone są społeczeństwa, tym mniej zrytualizowane. Częściowo miał rację, choć współczesne społeczeństwa nadal kultywują pewne obrzędy związane ze zmianami statusu. Wyświęcenie kapłanów czy przyjęcie ślubów zakonnych mają może mniej fantazyjnie rozwiniętą fabułę niż objęcie funkcji szamana czy pasowanie na wojownika, nadal jednak to wydarzenie wiąże się z widomymi znakami zmiany statusu, chociażby poprzez zmianę ubrania – sutanną u księży i habitem (kiedyś jeszcze tonsurą) u zakonników. W dzisiejszych czasach przyjęcie funkcji społecznych wiążących się z uprawianiem konkretnego zawodu zastąpiły sprawdzające wiedzę egzaminy, ale są jeszcze pozostałości symbolicznych ceremonii.
Są osoby, którym i dziś odpowiadają bolesne ceremonie. Studenckie czy żołnierskie otrzęsiny pamięta się do końca życia. Kolczykowanie czy tatuowanie, moda na modyfikacje ciała dyktowana jest raczej wymogami subkultur, chęcią kreowania własnej indywidualności niż względami kulturowo-religijnymi, ale ból i poświęcenie są tam ważnym elementem.
– A ponadto dla współczesnej Europejki, która zachodzi przypadkowo w ciążę i rodzi dziecko w wieku 18 lat, może to stanowić większy szok niż dla 13-letniej Indianki, która wcześniej opiekowała się rodzeństwem, a posiadanie dzieci jest głównym celem jej życia – mówi dr Buliński. Młody człowiek często czuje się dziś bardziej zagubiony, niż powszechnie akceptowany i podziwiany wojownik, który przeszedł Taniec Słońca.
Toteż rytuały przejścia nie giną, raczej zmieniają się, modyfikują, przekraczają granice, niektóre – wręcz globalizują. Coraz większą wagę przykładamy do wydarzeń związanych z pracą. Opijamy sukcesy zawodowe albo awanse, które również traktowane są jako rozpoczęcie kolejnego, ważnego etapu.
– Współczesne rytuały przejścia rozdrabniają się, rozpisujemy je na różne sfery życia – tłumaczy prof. Burszta. – Coraz silniej zaczynają być powiązane z edukacją i karierą zawodową. Idee korporacji to efektywność ekonomiczna i wspólnotowość. Stąd firmowe imprezy i wyjazdy integracyjne, podczas których pracownicy bawią się, piją i wykonują zespołowe zadania. W tym czasie zacierana jest hierarchia, tworzy się iluzja, że wszyscy jesteśmy równi, razem, we wspólnocie.
W gruncie rzeczy cały czas tej wspólnoty potrzebujemy. A ona coraz bardziej się rozpada. Dlatego obrzędy przejścia nie znikną. Znaczące momenty są nam potrzebne, one wyznaczają sens naszego życia.
Rytuały popkultury
Osiemnastka, czyli pasowanie na używającego
18 lat – formalnie to wiek pełnoletności, dorosłości niekoniecznie. Za to na pewno moment, od kiedy można więcej. Legalnie kupić alkohol i papierosy, zrobić sobie tatuaż, wziąć ślub, głosować w wyborach. Trzeba napisać maturę. Ale wcześniej trzeba też wyprawić niezapomnianą osiemnastkę oraz wziąć udział w studniówce. „Jak powinna wyglądać udana 18-stka?” – pytają anonimowi użytkownicy na forum internetowym. Anonim 1: „Jedzonko, picie, alkohol, muza, spoko ludzie, może jakieś zabawy”. Anonim 2: „Wynajęłam domek na polu namiotowym za 80 zł, zmieści się tam ok. 20 osób, będzie muzyka, fajka wodna i dużo alkoholu, ogólnie melanż pierwsza klasa”. Anonim 3: „Ja swoją osiemnastkę urządzam na wąskotorówce – wynajmuję skład pociągu, jedziemy i się bawimy”.
Z dodatkowymi pomysłami spieszą firmy zajmujące się organizacją imprez. „Przykładowy cennik atrakcji: wynajem autobusu – od 500 zł/godz., wynajem limuzyny – od 600 zł/godz., pokaz wraz z nauką tańca – ok. 600 zł/godz., DJ – od 350 zł, wynajem lokalu – od 500 zł + koszty napojów”. Im bogatsza oprawa, tym bardziej moment zapamiętany zostanie jako symboliczny.
Studniówka to już nie dyskoteka na biało-granatowo w sali gimnastycznej szkoły. Teraz to impreza ze scenariuszem – pokazem filmu, pokazem barmańskim w wynajętej hotelowej sali albo polonezem w szkole, a potem zabawą w klubie. Specjalny strój to element rytuału. W sezonie studniówkowym 2012 styliści polecali klasyczne małe czarne lub sukienki bombki. Dla przesądnych element na szczęście – czerwone podwiązki, które mają zapewnić powodzenie na egzaminach. Dla panów granatowy lub czarny garnitur z krawatem dopasowanym do koloru sukienki partnerki.
Erasmus, czyli pasowanie na człowieka wolnego
Półroczna lub roczna wymiana na uniwersytecie w innym europejskim mieście staje się coraz bardziej znaczącym elementem studiów. Jeśli się na nią nie pojedzie, traci się coś ważnego. Od 1998 r. na Erasmusa wyjechało 100 tys. polskich studentów, zwykle trzeciego lub czwartego roku. Najpopularniejsze miejsca to Hiszpania (zapewne ze względu na klimat oraz film „Smak życia” Cedrica Klapischa o siódemce Europejczyków na wymianie w Barcelonie; od 2003 r., kiedy film wszedł do Polski, statystyki wyjazdów znacznie wzrosły). Oraz Niemcy i Francja. Zabiegi związane z Erasmusem to wręcz klasyczny rytuał przejścia. Najpierw konieczne są przygotowania – składanie dokumentów, pakowanie walizek. Tuż przed wyjazdem wypada zorganizować imprezę pożegnalną dla znajomych. Zaproszenie można wysłać na Facebooku: „Jak wiecie, wyjeżdżam wkrótce na rocznego Erasmusa. Chętnie bym się z wami pożegnał. Jeśli macie ochotę życzyć mi udanego wyjazdu (a może nawet coś wypić z tej okazji), wpadajcie w najbliższą sobotę”.
Potem następuje okres przejściowy – oddalenie od domu. Inny język, kultura, miasto, nowi znajomi, nowy numer telefonu i konto w banku, nowy związek (lub kilka), dorywcza praca (opieka nad dzieckiem lub restauracja, stypendium ok. 300 euro raczej nie wystarcza), czasem samodzielne szukanie mieszkania albo po raz pierwszy mieszkanie w akademiku, intensywne imprezy, nieco mniej intensywne studia. Na koniec znowu impreza pożegnalna. I powrót.
Partybus, czyli pasowanie na zniewolonego
Koniec studiów sprzyja pragnieniu wyprowadzki. Pierwsza praca, niezależność finansowa. O etat teraz ciężko, a więc na razie wyprowadzka do wynajętego mieszkania. Coraz częściej w parze z drugą osobą. Wspólne mieszkanie – dla niektórych etap dłuższy i bardziej znaczący niż ślub. – Z Jankiem znaliśmy się siedem lat, zamieszkaliśmy razem po czterech. Oboje kończyliśmy studia, nasi przyjaciele ślubów nie planowali, nie spieszyło nam się. Nie mieliśmy poczucia, że to wiele zmieni – wspomina Magda. Mama półrocznej córeczki, pracuje w organizacji pozarządowej.
Jeśli, jak w przypadku Magdy i Janka, decyzja o ślubie jednak zapadnie (w zeszłym roku zapadła w 207 tys. przypadków, jak podał GUS), rozpoczyna się kolejny złożony rytuał. Na początek zaręczyny. Niezbędne minimum, czyli pierścionek zaręczynowy z brylantem w oprawie z białego lub żółtego złota, można poszerzyć o oprawę dodatkową. Oświadczyny w kinie, w restauracji, w obecności rodziców, na statku albo na billboardzie – podpowiadają strony internetowe dla par. Narzeczeństwo to symboliczne odseparowanie od reszty społeczeństwa. Dalszy ciąg rytuału to wieczór kawalerski i panieński, najlepiej organizowane równolegle. Magda, przez siostrę i przyjaciółki, została zabrana na noc z tańcem brzucha, hinduskim makijażem i przebieraną sesją zdjęciową. Inne możliwości to np. pakiet do spa za 900 zł: sauna, manicure i zabiegi rozświetlające, dodatkowo płatne są aromamasaże, catering lub wróżka. W tym samym czasie dla panów rozwiązaniem może być partybus z podświetlanym sufitem, barem alkoholowym i „powabną tancerką na pokładzie”, 125 zł od osoby.
W końcu przychodzi czas na finał – ślub i wesele. Czasem na ten moment poczekać trzeba całkiem długo – nie tyle na termin w kościele lub urzędzie stanu cywilnego, co w lokalu, gdzie ma odbyć się przyjęcie. W dużych miastach, w najbardziej rozchwytywanych miejscach, nawet rok. Dobrze skorzystać z pomocy wedding plannera, współczesnego opiekuna podczas rytuału, który załatwi wszystko, od zaproszeń po podróż poślubną, i podpowie, co jest modne.
Może dziś już nie porywa się panny młodej, nie ma oczepin, obrzędowych lamentów, nadal jednak zachowały się pewne stare tradycje – wróżby, bramy na trasie przejazdu młodej pary, przenoszenie panny młodej przez próg. Mają one głębokie znacznie symboliczne. Przekraczanie lub przeskakiwanie bram, płotów, sznura czy drzwi stanowiło ważny element wielu obrzędów przejścia.
Baby-shower, czyli pasowanie na mamę
Chrzciny i komunie (wyprawiane teraz chętnie w restauracjach) to tradycyjne sposoby na podkreślenie wejścia dziecka do wspólnoty chrześcijańskiej, więc u nas wyjątkowo silnie osadzone w obyczajowości. Choć i w Polsce aspekt religijny niekoniecznie ma już pierwszorzędne znaczenie.
Modą ze Stanów, która przyjmuje się w Europie, więc i w Polsce, jest organizowanie przyjęcia dla przyszłej mamy. Kobiety z rodziny i przyjaciółki spotykają się, żeby wesprzeć ją w ostatnim okresie przed porodem. Momentem kulminacyjnym imprezy jest wręczanie i rozpakowywanie prezentów dla mamy i dziecka.
Źródło:polityka