Zanim przeczytasz ten artykuł, zastanów się poważnie, czy naprawdę  chcesz to uczynić. Ten tekst to nie bajka, to nie rozważania  filozoficzne ani prowokacja. To prawdziwa opowieść o odejściu z  Kościoła Katolickiego i dokonaniu obrzędu duchowej dechrystianizacji,  której towarzyszyło cudowne, sprzeczne z nauką, zdarzenie. Ten tekst  może zmienić Twoje życie, zwrócić ci wolność, albo wywołać poczucie  winy, jeśli ochrzciłeś swoje dziecko. Czasami lepiej żyć w błogiej  nieświadomości niż ponosić konsekwencje wolności.
  [right]Nie jesteś rzeczą,
  Ani niewolnikiem.
  Jesteś sobą,
  Wolnym Człowiekiem.[/right]
   
  WSPOMNIENIA, CZYLI GDY RODZICE ŁAMIĄ PRAWA DZIECKA
  Czym jest chrzest i pozostałe sakramenty kościelne - wiedzą wszyscy.  Pierwszy dokonywany jest w kołysce, ostatni na łożu śmierci. Lecz aż  cztery sakramenty dokonywane są na osobach niepełnoletnich, co jest  niezgodne z Konstytucją RP (Konstytucja PRL była dla Kościoła  przychylniejsza).
  Konstytucja RP mówi:
  Art. 48 ust. 1: Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z  własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień  dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego  przekonania.
  Art. 53 ust. 3: Rodzice mają prawo do zapewnienia dzieciom  wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi  przekonaniami. Przepis Art. 48 ust. 1 stosuje się odpowiednio.
  Wątpię, aby chrzczenie niemowlaka uwzględniało stopień jego  dojrzałości i było dlań zrozumiałe, a sama ceremonia, tożsama z  przypisaniem go do Kościoła Katolickiego, uwzględniała jego  przekonania, poglądy i nie naruszała wolnościowych praw. Nawet  podpisany z Watykanem konkordat nie narusza konstytucji i brak w nim  najmniejszej wzmianki o chrzczeniu dzieci.
  Nowo narodzony człowiek nie posiada umiejętności rozróżnia dobra i  zła, zamiast tego natura wyposażyła go w umiejętność instynktownego  rozpoznawania rzeczy miłych i nieprzyjemnych. Dzieci nie zdają sobie  sprawy z przysługujących im praw i nie rozumieją czym jest komunia  święta lub spowiedź/pokuta (trzeci sakrament). Dopiero nastolatkowie  zaczynają zdawać sobie sprawę z posiadania poglądów i przekonań, które  nie zawsze muszą być zbieżne z poglądami rodziców. Mają wtedy możliwość  powiedzenia “NIE”, jeśli z czymś się nie zgadzają.
  Tak było i w moim życiu. Choć byłem niemowlakiem, rodzice kompletnie  nie zwracali uwagi na moje dziwne zachowanie przed i w czasie chrztu. Z  tego, co opowiadała mi niedawno matka, w kościele cały czas płakałem,  byłem niespokojny i gdy próbowano uspokoić mnie smoczkiem, nic to nie  dawało. Nie domyślili się, że człowiek, który ma duszę, działa  podświadomie i czuje, że dzieje się coś, co mu się nie podoba i w żaden  sposób nie zareagowali. Bo i po co? Większość członków naszego  społeczeństwa to katolicy, którzy postępują zgodnie z naukami Kościoła  chrzcząc dzieci tuż po narodzeniu, więc dlaczego moi rodzice mieliby  się wyróżniać? Dlaczego mieliby wsłuchiwać się w dziecko? A może ten  płacz i nerwowość wywoływał szatan, który we mnie siedział? Ot głupie  myślenie! Przecież nowo narodzone dziecko nie popełniło w życiu żadnego  złego uczynku, jest jak biała kartka papieru, więc niby dlaczego jakiś  zły duch miał w nim przebywać?
  Czytałem w internecie niezwykle interesujący artykuł o pieczęciach,  jakie księża nakładają na człowieka w czasie sakramentów. Pierwszy z  nich zaczyna się od przywołania imienia szatana, aby niby wypędzić go z  niemowlaka. Kto zna się na szamaństwie i magii ten wie, że skutek jest  odwrotny. Jeśli w dziecku nie ma nic złego, a zło próbujemy z niego  wypędzić, to zło to może wtedy wejść. Przywołany zły duch przybywa do  dziecka gnany ciekawością, aby mu się przyjrzeć. Jeśli chce zbadać  dokładnie jego duszę, może wejść w jego ciało. W niemowlętach nie ma  zła, więc zły duch nie znajduje w nim niczego, co pozwoliłoby zatrzymać  się na dłużej. Jeśli zapieczętowanie dziecka nastąpi nim dusza dziecka  wyrzuci z siebie gościa, który wstąpił w chwili przywołania szatana (a  nie wcześniej), może w nim pozostać na zawsze, aż do chwili śmierci.  Rodzice i księża nie rozumiejąc szamańskich praw, szkodzą nieświadomie  dziecku i mogą obciążyć jego duszę skazą.
  Nie wiem jak to było ze mną, lecz okres mojego dzieciństwa był  niezwykle spokojny. Byłem bardzo grzecznym i zaradnym dzieckiem, takim  “małym dorosłym”, więc przypuszczam, że zło we mnie nie wstąpiło. Ale  pewności człowiek nigdy nie ma. Kolejnym dowodem, że moja dusza  sprzeciwia się przynależności do chrześcijaństwa i kocha wolność, była  pierwsza lekcja religii. Po opuszczeniu salki katechetycznej  powiedziałem mamie słowa, które pamiętam do dziś: “Mamo, ja już tu nie  chcę przychodzić, bo mi się tu nie podoba”. Moja prośba została  wysłuchana, ale tylko do momentu, gdy zbliżał się czas odbycia drugiego  i trzeciego sakramentu, czyli komunia święta a następnie pokuta.
  Rodzice namówili księdza, aby nie słuchał katechetki, która nie  chciała dopuścić mnie do komunii świętej z powodu nie uczęszczania na  zajęcia. No i stało się, kazano mi chodzić w drugiej klasie podstawówki  na lekcje katechezy. Choć ksiądz był bardzo sympatyczny, lekcje religii  traktowałem jak naukę historii a nie wiary. Nie lubiłem momentu  odklepywania modlitwy “Ojcze nasz” i dlatego często udawałem, że się  spóźniam. Po komunii świętej przez jakiś czas chodziłem na roraty  (czyli po otrzymaniu obrazka wracałem do domu). Prezent otrzymany za  komplet obrazków totalnie mnie rozczarował - był nim plastikowy  różaniec, który do niczego nie był przydatny. W międzyczasie byłem na  jednorazowej spowiedzi i pamiętam moje zażenowanie, kiedy musiałem  wymyślać grzechy, bo nie wiedziałem, z czego mam się niby spowiadać.  Kolegów nie biłem, starałem się być dla wszystkich miły, lekcje  odrabiałem, mamy słuchałem, etc. Więc z jakich grzechów miałbym się  spowiadać? Jedynym plusem spowiedzi było wielkie uczucie ulgi, gdy  wychodziłem z kościoła, że wreszcie to “odbębniłem” i “już po  wszystkim” - czułem się jakbym opuszczał gabinet dentystyczny. A potem  przestałem chodzić na lekcje religii. Gdy nadszedł czas bierzmowania,  byłem już na tyle świadomy, że powiedziałem “NIE”. I decyzji tej nie  żałuję.
  PRZEMYŚLENIA, CZYLI CO ZROBIĆ ZE ZGWAŁCONĄ DUSZĄ?
  W życiu człowieka nadchodzi okres, gdy świadomość społeczna ulega  wykrystalizowaniu się i zrozumieniu świata. Wtedy człowiek spoglądając  z perspektywy na swoje życie może poczuć się nieszczęśliwy. Tak stało  się i ze mną. Gdy zdałem sobie sprawę z tego, czym jest chrzest i  komunia święta, poczułem się jakby zgwałcono mi duszę. Nigdy nie byłem  prawdziwym chrześcijaninem i świadomość, że przypisano mnie do Kościoła  Katolickiego nie czekając aż sam podejmę decyzję, bolała mnie przez  wiele lat i psuła samopoczucie.
  Dopiero niedawno, w wyniku poszukiwań, natrafiłem w internecie na  pocieszającą informację, iż sakramenty, a zwłaszcza chrzest, nie są,  jak twierdzi Kościół, nieodwracalne. Okazało się, że dawni Słowianie  znali obrzęd dechrystianizacji. Gdy jednego dnia Krzyżacy najeżdżali  pruską wioskę i z mieczem na gardle chrzcili wszystkich mieszkańców, ci  następnego dnia zbierali się ponownie i zmywali chrzest przywracając  słowiańskie imiona. Było to tak nagminne, że nawet jakiś biskup  krzyżacki wydał zakaz ponownego obmywania.
  Dotarcie do ww. wiadomości stało się punktem zwrotnym mojego życia.  Odtąd wiedziałem już, czego chce moja dusza - wyrzucenia chrztu i  pozostałych sakramentów, do których przyjęcia zostałem zmuszony.  Skontaktowałem się z jednym ze słowiańskich kościołów rodzimowierczych,  lecz żaden z kapłanów nie chciał odtworzenia rytuału dechrystianizacji  w obawie przed prześladowaniami ze strony Kościoła Katolickiego.  Dowiedziałem się wtedy, że Kościół nasyła na przywódców mniejszości  religijnych różne kontrole i rewizje, a rodzimowiercy są już nimi  zmęczeni i chcą spokojnie praktykować swoje rytuały. Znalazłem się w  kropce, a moja determinacja doprowadziłaby w końcu do tego, że sam bym  się dechrystianizował, bez niczyjej pomocy. Byłoby to jednak mało  uroczyste doświadczenie duchowe, a zależało mi na odpowiednim nastroju.  W dniu imienin nawiązałem kontakt z niezależnym szamanem z Wrocławia,  który obiecał pomóc.
  Ale zrzucenie z siebie kajdanów religijnego niewolnictwa to nie  wszystko, chciałem jeszcze opuścić oficjalnie szeregi Kościoła, aby nie  fałszować statystyk. Wszak Kościół określa liczbę wiernych na podstawie  wzoru matematycznego:
  liczba chrztów - (liczba zgonów + liczba osób występujących z KK) = liczba wyznawców
  W efekcie wszyscy ateiści, którzy nie wystąpili formalnie z  Kościoła, są uważani za jego członków. Na szczęście odnalazłem w  internecie artykuł pt. “Jak wystąpić z Kościoła Katolickiego?”. Jeden  jedyny, który udzielał konkretnych wskazówek. Tutaj służę wszystkim  zainteresowanym informacjami…
  RADA, CZYLI JAK WYSTĄPIĆ Z KOŚCIOŁA RZYMSKOKATOLICKIEGO?
  Aby wystąpić formalnie z Kościoła Rzymskokatolickiego, należy:
  1. Wystąpić do parafii, w której dokonano chrztu, o wydanie świadectwa chrztu.
  2. Złożyć w parafii tożsamej z miejscem aktualnego zamieszkania wniosek  o akt apostazji z uzasadnieniem (np. wyjaśniając, że wierzy się w coś  innego, że dokonano aktu chrztu bez świadomej zgody zainteresowanego,  etc.).
  3. Do wniosku o akt apostazji należy dołączyć świadectwo chrztu i dane  osobowe dwóch świadków - członków Kościoła Katolickiego, którzy nie  utracili prawa do bycia świadkiem.
  Artykuł “Jak wystąpić z Kościoła Katolickiego?” radził kierować  pismo na ręce kanclerza kurii, lecz z mojego doświadczenia wynika, że  wydłuża to procedurę (w telefonicznej rozmowie z kurią nakazano  skierować je na ręce proboszcza parafii).
  Nie jestem już członkiem KK. Z informacji zdobytych w internecie  wynikało, że sam akt apostazji miał potrwać około 10 minut. W tym  czasie ksiądz miał odczytać formułkę, że pozbawia mnie prawa do  ostatniego namaszczenia, ślubu kościelnego, śpiewów kapłana nad grobem,  bycia ojcem chrzestnym i wszelkich innych praw związanych z  przynależnością do Kościoła, a na których mi nie zależało. Miał, ale  proboszcz parafii pod którą podlegam, wystosował tylko wniosek o  dokonanie wpisu, że wystąpiłem z Kościoła.
  Wszystko ma jednak swoje plusy i minusy. Plusem jest niezwykła  poprawa samopoczucia. Humor poprawił mi się tak bardzo, że zacząłem  wesoło podśpiewywać pod nosem i uśmiechać się bez powodu. Minusem jest  wysłuchiwanie różnych gróźb i próśb. Straszono mnie wiecznym  potępieniem duszy (nie wierzę w zbawienie, lecz reinkarnację i prawo  karmy, więc się tym nie przejąłem) i opętaniem przez szatana w chwili  dechrystianizacji. Szydzono, abym później nie płakał i nie przychodził  się żalić. Proszono mnie o opamiętanie się i modlenie do Jezusa, aby  objawił mi prawdę (odmówiłem, bo nie mam zwyczaju modlić się do  zmarłych ludzi, a wszelkie formy spirytyzmu uważam za szkodliwe i  niepotrzebne).
  W czasie przygotowań do dechrystianizacji i wystąpienia z Kościoła,  spotkałem się nie tylko z krytyką, lecz i pochwałami. Chwalili mnie  ludzie myślący i tolerancyjni, nie tylko za odwagę, ale i uczciwość  przed samym sobą, gdyż nie mam zamiaru udawać kogoś, kim nie jestem.  Niektórzy Katolicy zaskoczyli mnie totalnie obrażając się, jakbym  wyrządził im wielką krzywdę. Mówili też, że zaczęli się za mnie modlić,  aby wrócił mi rozum i nie wyrzekał się dobrodziejstw, które niesie z  sobą chrześcijaństwo i aby mi się nie udało. Wierzę w moc modlitw -  nieważne do kogo człowiek się modli, jeśli czyni to szczerze, może  zostać wysłuchany. No i stało się, pewna osoba doradziła mi abym  zaprosił na obrzęd dechrystianizacji program “Nie do wiary”. Pomysł  ciekawy, lecz miałem pewne wątpliwości. Zapytałem więc niezależnego  szamana, co o tym sądzi, a ten zareagował alergicznie wycofując pomoc.  Na nic tłumaczenia, on odebrał to po swojemu i uczynił wszystko, aby  udowodnić, że do dechrystianizacji nie dorosłem. Uległ modlitwom  Katolików i nawet o tym nie wiedział. Cóż było mi robić? To samo.  Pomodliłem się do mojego Opiekuna Duchowego, aby znalazł się ktoś nowy  i aby nikt moich zamiarów nie próbował już pokrzyżować i tak też się  stało. Od razu znalazłem zastępcę. Sam się zgłosił.
  Razem z nowym kapłanem, który postanowił pomóc w obrzędzie prywatnie  (aby wspólnota religijna do której należy nie ucierpiała w wyniku  represji), ustaliliśmy dokładnie charakter obrzędu. Byłem poddany  chrztowi i komunii świętej, więc na tych dwóch punktach programu  należało się skoncentrować. Sakramentu spowiedzi i pokuty, który został  wymyślony po to, aby wywoływać w wiernych poczucie winy za zabicie  Jezusa, nie trzeba odwracać. Ten sakrament musi być co jakiś czas  odświeżany, aby nie utracił swej mocy.
  ZDARZENIE, CZYLI DUCHOWA DECHRYSTIANIZACJA
  Na miejsce dechrystianizacji wybrałem górę Ślężę w Sobótce - miejsce  kultu nie tylko Słowian, ale prawdopodobnie także kultury celtyckiej i  germańskiej. Ślęża to najsilniejsze miejsce mocy w Polsce, gdzie  przecina się aż pięć linii geomantycznych łączących takie miejscowości,  jak Gniezno, Biskupin, Gdańsk, Hel (wiele dawnych miejsc rytualnych),  Syltem (wyspa z ośrodkiem kultu Wikingów), Lubeka, Berlin, Legnica,  Konstantynopol (Istambuł), Rugia (świątynia Prasłowian), Uznam (wyspa  Wolin), Szczecin, Głogów, Częstochowa, Kraków i Święty Krzyż (Góry  Świętokrzyskie). Warto wiedzieć, że z mocami Ślęży nie należy  zadzierać. Mogą być niebezpieczne dla osób, które będą wobec nich  nieszczere i tych, których nie wezwą. Należy wsłuchiwać się wnią i grać  uczciwie, z pokorą. Na Ślęży wielokrotnie stawiano kościoły i klasztory  i wszystkie płonęły (np. od pioruna), albo zapadały się od wstrząsów  sejsmicznych.
  Termin dechrystianizacji został wybrany nieprzypadkowo - 31  października 2004 - pierwszy dzień nowego roku celtyckiego, kiedy  Celtowie zaczynali sadzić zboża ozime. Doskonały dzień na rozpoczęcie  nowego życia.
  Na tydzień przed wyjazdem wszedłem w szamański trans, aby nawiązać  kontakt z mocami Ślęży. Zadałem pytanie, czy mogę przybyć (starałem się  stosować do wskazówki, że nie należy przybywać bez zaproszenia) Udało  się. Ślęża odpowiedziała. W wizji powiedziała, czego się spodziewać.  Miałem zaczerpnąć ślężańskiej wody do obrzędu, spotkać po drodze  dziewczyny próbujące nawiązać kontakt z mocami i obudzić tygrysa (we  śnie tygrys budząc się był agresywny do momentu, gdy przypomniałem mu,  kim jestem - wtedy się uspokoił i stał bardzo miły). Wskazówki były  jednoznaczne, acz w pełni zrozumiałem je na miejscu.
  30 października pojechaliśmy we dwóch na Ślężę. Pogoda dopisywała,  było ciepło i słonecznie. Zaczęła psuć się we Wrocławiu. Na szczęście  chmury ominęły Ślężę i świeciło tam słońce. Wędrówka trwała 3 godziny.  Wpierw szliśmy intuicyjnie szlakiem czarnym, spotykając po drodze  dziewczyny z szamańskim bębnem (według kapłana były to Viccanki -  czcicielki Wielkiej Boginii - punkt drugi programu zaliczony) kapłan  pozdrowił je z daleka słowiańskim słowem “Sława!”, lecz najwyraźniej  nie usłyszały. Na pewno były to TE dziewczyny, gdyż spotkaliśmy je na  tle krajobrazu, który ujrzałem w wizji. Szliśmy dalej, przy jednym z  drzew poczułem wielką moc, aż plecy pokryła gęsia skórka - potem  zmieniliśmy szlak czarny na zielony. Tutaj czekała nas nie tylko wielka  stromizna, ale i kilkadziesiąt ściętych w poprzek drogi drzew (punkt  trzeci - tygrys się budzi i okazuje agresję). Po zmianie szlaku  zielonego na żółty dotarliśmy wreszcie na zamglony szczyt i do  schroniska. Góra była niezwykle wyciszona. Moce ziemi były bardzo  stłumione, praktycznie nie czuło się owych mocy, fal ciepła i dreszczy  przebiegających przez ciało. Szukaliśmy dobrego do dechrystianizacji  miejsca, gdzie byłaby wyczuwalna moc, albo rósł dąb. Ale mgła,  utożsamiana przez naszych przodków z duchami, opatulała wszystko coraz  szczelniej i trzeba było odłożyć poszukiwania do rana.
  Aby dokończyć trzeci punkt programu, poddałem się przed snem  transowi. W rytmach szamańskiego bębna docierających ze słuchawek  CD-mana, wpadłem w odmienny stan świadomości. Opowiedziałem górze  szczerze kim jestem, czego chcę i jak tego zamierzam dokonać.  Przypomniałem o poprzednim dialogu z mocami góry (tygrys już wie kim  jestem i przestaje być groźny). Poprosiłem o pięć rzeczy i udzielenie w  czasie snu rady na bardzo osobiste pytanie (czy powinienem wykonać  pewien pomysł, czy też nie). No i dziwna wizja nadeszła.
  Sen ukazał męski pentagram. Na każdym z jego ramion rosło jedno  drzewo, obok którego stała jedna istota duchowa. Pierwsze drzewo było  bardzo wyraźne, drugie mniej, a dalsze słabiej. Duchy spoglądając na  mnie wypowiedziały dziwne zdanie w języku, którego nie znałem i wtedy  poczułem falę pozytywnej energii, ciepła które wlało się we mnie przez  czakrę na czubku głowy. Wraz z energią pojawiły się obrazy.  Przedstawiały uśmiechniętych, szczęśliwych i radosnych ludzi związanych  z moim pytaniem.
  Wtedy obudziłem się. Mgła znikła, a księżyc pogłaskał twarz  promieniami. Poczułem, że energia pozostała we mnie, a migrena (miewam  migreny lokomocyjne związane z dalekimi podróżami) nagle, w jednej  sekundzie, minęła.
  Zgodnie z tym, co opisywał w listach niezależny szaman (choć  zrezygnował z udziału w ceremonii, udzielił kilku cennych rad), każdy  człowiek musi sam zinterpretować wizje, które przysyła Ślęża, ponieważ  każdy człowiek operuje innym zestawem pojęć i inną wiedzą. Moja  interpretacja była szybka. Nie miałem żadnych wątpliwości: duchy i  bogowie Ślęży są przychylni (tygrys otacza mnie opieką).
  Istnieją dwa rodzaje pentagramów - męski i żeński. Żeński przypomina  literę A. Jego ramiona symbolizują głowę, ręce i nogi. Miejsce pomiędzy  dolnymi ramionami to kobiece narządy płciowe gotowe do przyjęcia  nasienia. Znaczenie żeńskiego pentagramu jest jednoznaczne: brać,  przyjąć nasienie, a jeśli dawać, to z wielkim bólem i wysiłkiem (tak,  jak poród u kobiety). Męski pentagram jest odwrotnością żeńskiego i  oparty jest na literze V. Dwa górne ramiona gwiazdy symbolizują ręce,  boczne to nogi, a dolne ramię to męskie przyrodzenie. Obszar pośrodku  symbolizuje resztę ciała mężczyzny, łącznie z głową. Pentargam męski  oznacza dawanie z przyjemnością, bez wysiłku (mężczyźni nie odczuwają  bólu przy dawaniu nasienia, lecz orgazm).
  Pięć drzew i duchów wpisanych w pentagram symbolizowało pięć rzeczy,  o które prosiłem. Najwyraźniejszy symbolizował pomoc w  dechrystianizacji, którą otrzymałem następnego dnia, a pozostałe prośby  spełnią się później. Być może za kilka miesięcy, a może i lat.
  Wizja radosnych i szczęśliwych ludzi była odpowiedzią na osobiste  pytanie. Odpowiedź była pozytywna: to, o co pytałem, jest dobre i  właściwe.
  W tym samym czasie towarzyszący mi kapłan miał wizję - śniły mu się  różne gatunki drzew, które były mu bardzo przyjazne. Zinterpretował to  następująco - nie musi szukać dębu, bo wszystkie drzewa pomogą  energetycznie przy dechrystianizacji.
  Wstał poranek. Mgły nie było i ruszyliśmy szukać miejsca oraz  strumyka, by zaczerpnąć wody. Zapytaliśmy obsługę, gdzie znajdziemy  najbliższy strumyk. Okazało się, że przy schronisku jest studnia  głębinowa i można zaczerpnąć z niej ślężańskiej wody (punkt pierwszy  programu zrealizowany). Także i odpowiednie na dechrystianizację  miejsce szybko odnaleźliśmy. Dotarliśmy do niego w chwili, gdy zza  chmur wyjrzało słońce. Dobry znak. Wtedy poczuliśmy, że z ziemi zaczyna  powoli bić energia. Nie musieliśmy nawet dyskutować - wiedzieliśmy, że  to tu. Wróciliśmy do schroniska po akcesoria i dokonaliśmy obrzędu.
  Najpierw rozpaliliśmy ognisko. Później kapłan nawiązał przez  modlitwę kontakt ze słowiańskimi bogami i przystąpił do ceremonii. W  pierwszej kolejności podzieliliśmy się z bogami kromką chleba, aby  zaskarbić ich sympatię. Jeden kęs zjadłem ja, drugi kapłan, a trzeci  został oddany bogom za pośrednictwem ogniska. Następnie kapłan odciął  mi kosmyk włosów symbolizujący “ciało Chrystusa”, które przyjąłem w  czasie komunii świętej i mówiąc, by wróciło tam skąd przybyło, wrzucił  je do ognia. Te szybko się spaliły i zamieniły w dym. Z kapłanem  zaczęło dziać się coś dziwnego. Głos zaczął drżeć mu ze wzruszenia i  poczułem, że coś, co ciążyło mi na duszy, wychodzi ze mnie. Następnie  wziął do rąk buteleczkę z wodą, zwilżył chusteczkę i zmył z mej twarzy  chrzest i wszystko to, co się z nim wiązało. W tym momencie ręce  zaczęły drżeć mu z emocji a ja poczułem, jak wielka energia ziemi  oczyszcza moją aurę. Oczyszczając moje oblicze, usunął imię chrzestne  (drugie) i zastąpił je nowym - słowiańskim, które wcześniej starannie  wybrałem konsultując sprawę z jasnowidzami (aby nie wpaść z deszczu pod  rynnę). W wykopanej w ziemi dziurce schowałem mój dar - rzecz, z którą  byłem bardzo emocjonalnie i uczuciowo związany. Zakopałem ją i  ceremonia dobiegła końca. Kapłan podziękował bogom i zaczęliśmy się  zbierać. Chciał ugasić ognisko zakopując je, lecz doradziłem skorzystać  z resztki wody z butelki. I wtedy BUCHŁO płomieniem, a woda się  spaliła! Coś niesamowitego! Wręcz cud! Nigdy w życiu czegoś podobnego  nie widziałem. Jakby nie woda to była, lecz nafta czy benzyna. Płomień  miał z pół metra wysokości. Kapłan odskoczył zaskoczony i powiedział,  że to dobry znak, bo bogowie przyjęli prezent i wysłuchali moich próśb.  Resztką wody ugasił ognisko (tym razem nic nie buchło) i oddał butelkę  mówiąc, że powinienem ją zachować, a fragment szkła nosić przy sobie w  charakterze amuletu, bo dotknął go boski płomień. Utraciłem cenną rzecz  i w zamian otrzymałem drugą - kto wie, czy nie cenniejszą? Na razie nie  mam zamiaru jej tłuc. Postawiłem ją na półce. Stała się dla mnie nie  tylko pamiątką, ale i przedmiotem, który pozwala kontaktować się z  siłami natury. Od chwili, gdy woda się spaliła, ziemia zaczęła  intensywnie promieniować dobrą, przyjazną energią. Zrobiło się cieplej,  przyjemnie, a wiatr przestał być zimny… Wiem, czym jest autosugestia,  jak emocje mogą wyzwolić w człowieku pokłady energii, aż poczuje się  gorący z wrażenia, i wiem, że ta dobra moc, którą wtedy poczułem, nie  ma nic wspólnego z moim ciałem - ona była z zewnątrz. Tam naprawdę  obudziły się jakieś moce i kto nigdy nie poczuł tego na własnej skórze,  ten tego nie zrozumie.
  Prawdę mówiąc, liczyłem po cichu, że w czasie tej pierwszej (po  kilkusetletniej przerwie) dechrystianizacji na polskiej ziemi wydarzy  się coś niezwykłego (np. pojawi się jakiś duch, który dokona  zdechrystianizacji wyręczając kapłana, albo coś równie dziwnego). W  momencie, gdy zwątpiłem, że cokolwiek niezwykłego się wydarzy, płomień  ogniska zapalił wodę. Coś, co jest niemożliwe z naukowego punktu  widzenia i w co sam bym nigdy nie uwierzył, gdyby mi o tym opowiedziano.
  Tak oto dokonała się moja duchowa dechrystianizacja. Żaden zły demon  mnie nie opętał i poczułem się czysty i świeży, jakbym wyszedł z wanny  i założył czystą, pachnącą bieliznę.
  Dechrystianizacja formalnie została już dokonana. Niebawem złożę  wniosek do Starostwa Powiatowego (do Urzędu Stanu Cywilnego) o zmianę  drugiego imienia. Będzie to kosztować 5 złotych za wniosek, 50 groszy  za każdy załącznik i 30 złotych za wydanie decyzji.
  WNIOSKI, CZYLI JAK ŻYĆ NA WOLNOŚCI?
  Na zakończenie wyjaśnię, że nie należę do żadnego kościoła, ani  sekty. Jestem wolnym człowiekiem, bezwyznaniowcem, który obrał własną  drogę duchowego rozwoju. Sympatyzuję z proekologicznymi wierzeniami  naszych przodków i ich tradycjami, ale nie zamierzam się do nich  ograniczać. Nikt nie posiadł całej wiedzy o wszechświecie i nikt nie ma  monopolu na głoszenie jedynie słusznej prawdy. Nikogo takiego nigdy nie  było i nie będzie, gdyż świat nie stoi w miejscu i ulega ciągłej  przemianie. Tylko podstawy stworzenia wszechświata i prawa nim rządzące  są stałe i niezmienne. Warto też wspomnieć, że w Rosji obrzęd  dechrystianizacji nie zanikł i słowiańskie świątynie praktykują go do  dziś.
  Podsumowując - w zależności od potrzeb można:
  1. dokonać tylko dechrystianizacji formalnej (czyli wystąpienia ze wspólnoty chrześcijańskiej)
  2. dokonać tylko dechrystianizacji duchowej (aby świadomość dokonania obrzędu nie obciążała naszego sumienia i psychiki)
  3. dokonać dechrystianizacji kompleksowej, duchowej i formalnej, jak ja.
  Żyjcie zgodnie z własnym sumieniem i nie przejmujcie się głupimi  gadaniami i złymi spojrzeniami znajomych. Po dokonaniu  dechrystianizacji będą się wam przez jakiś czas uważnie przyglądać.  Chociaż postępować będziecie dokładnie tak, jak dotąd, każdy objaw  waszego zdenerwowania, irytacji czy złości przypisywać będą demonom i  szatanowi. Nieważne, że wcześniej też wam się to zdarzało, jak  wszystkim ludziom, oni będą WIEDZIEĆ swoje. Zawsze możecie też  przeprowadzić się w miejsce, gdzie nikt was nie zna i rozpocząć nowe  życie. Warto wiedzieć, że częste sugerowanie opętania przez osoby  trzecie może wywołać u osób mniej odpornych psychicznie załamanie  nerwowe i depresję. Wtedy najlepiej udać się do jasnowidza-egzorcysty.  On rozwieje wątpliwości, przywróci radość życia i doradzi jak  postępować z fanatykami religijnymi, którzy za wszelką cenę chcą  obrzydzić nam życie. Niestety, taka jest cena za wolność. Ale płacąc  gotówką za tę wolność otrzymacie resztę - poznacie, kto jest waszym  prawdziwym przyjacielem, a kto go udawał. Kto darzył was przyjaźnią i  miłością, a kto tylko tak twierdził.
  Autor: Mirosław (01.11.2004)
  Źródło: Własnowierca
  RELACJA KAPŁANA
  Relacja mojego kolegi jest wyczerpująca. W zasadzie nie ma potrzeby  jej uzupełniać. Napiszę więc jedynie o tym, o czym on nie mógł wiedzieć  - o moich osobistych doznaniach.
  Przed wyprawą prosiłem bogów o wskazówki - o sen proroczy. Sen  nadszedł. Widziałem samego siebie jakby z boku, w rytualnym stroju,  odprawiającego obrzęd. Czułem wielkie moce przepływające przez moje  ciało. Wizja była niewyraźna, ale ogólny jej sens zrozumiały: bogowie  wiedzą, co chcę zrobić, akceptują to i dopomogą mi w tym.
  Do Sobótki dotarliśmy planowo i bez przeszkód. Szkoda tylko, że nie  mieliśmy dobrego przewodnika lub mapki. Najkrótsza droga na szczyt  wiedzie bowiem szlakiem czerwonym. Żeby na niego wejść, trzeba zajść na  zachodni kraniec miasta. Na początku czerwonego szlaku znajduje się  stadnina. Jeden z koni był czarny jak węgiel - nadawałby się na konia  Trygława…
  My natomiast zaszliśmy na północny kraniec Sobótki, do podnóża  sąsiadującej ze Ślężą góry. Miejsce, w którym mój kolega poczuł wielką  moc, okazało się potem (sprawdziłem to na mapie) być położonym tuż obok  źródła.
  Góra rzeczywiście wydawała się “uśpiona”. Mam niewielki talent ESP i  potrafię wyczuć aurę miejsca. Ślęża ukrywała swe moce. Czułem, że  istnieją, ale są nieaktywne. Mentalna cisza… Nawet w historycznych  miejscach kultu.
  Przed wejściem na szczyt od strony zachodniej znajdują się dwa  kamienne kręgi kultowe (ofiarne). Dotknąłem jednego z kamieni,  zamknąłem oczy i usiłowałem wyczuć coś moim 6. zmysłem. Ale panowała  cisza. Nie zdziwiło mnie więc, że kultowy posąg niedźwiedzicy również  nie emanował mocą. Zwłaszcza, że został przeniesiony z innego miejsca.
  Dotarliśmy na szczyt i do schroniska zbyt późno. Poszliśmy spać.  Pierwotny plan zakładał, że obrzęd odbędzie się o wschodzie słońca, ale  okazało się to niemożliwe - schronisko jest zamykane na noc, między 22  a 9, wschód słońca zaś miał nastąpić ok. 6:30 (uwzględniając zmianę  czasu).
  Najciekawsze rzeczy działy się jednak przy samym obrzędzie.  Oczywiście przygotowałem sobie wcześniej tekst, jaki wygłoszę. Jednak,  gdy tylko wezwałem Czterolicego (Świętowita), zaczęło wszystko dziać  się tak, jak w moim śnie: słuchałem własnego głosu tak, jakby mówił  moimi ustami ktoś inny. Słowa, WŁAŚCIWE SŁOWA, płynęły same - i nie  były wcale identyczne z tymi, jakie zamierzałem wygłosić. Jednakże ta  ingerencja bogów nie była wroga, wręcz przeciwnie. Pomogli mi wypełnić  obrzęd właściwie. Mimo, że głos zaczął mi się łamać, a ręce w pewnym  momencie się roztrzęsły… Tak to jest, gdy marna istota ludzka obcuje z  Mocami. Strach pomyśleć, co byłoby, gdyby Moce były mi wrogie…
  To zdarzenie ze spaleniem się wody to autentyk. Ogień nie zrobił mi  krzywdy - jedynie zaskoczył. Teraz żałuję, że odruchowo odskoczyłem -  gdyby dotknął mnie święty płomień, byłbym uświęcony. Choć, z drugiej  strony, możnaby to uznać za świętokradztwo. Może więc dobrze się stało.
  W drodze powrotnej minęliśmy jeszcze 2 ciekawe miejsca. Najpierw  kultowy posąg zwany “panna z rybą”. Niestety, został “zamknięty w  klatce”. Na drewnianym postumencie wokół posągu umieszczono 4 wielkie  kraty i całość nakryto drewnianym daszkiem. Wejść się nie da, a  fotografować nie ma sensu. Trochę niżej na czerwonym szlaku jest  źródełko, z którego kolega nabrał wody do buteleczki (tak, tej właśnie  uświęconej płomieniem, dotkniętej przez bogów).
  W czasie obrzędu czułem się trochę zdezorientowany (wpływ  nadprzyrodzonej ingerencji), ale nie osłabiony. Natomiast po niej  poczułem przypływ mocy! POTĘŻNY przypływ! Postanowiłem, że nie kupię  już następnej paczki papierosów i… póki co dotrzymałem słowa!!! Tak  postanowiłem wykorzystać ową Moc.
  Autor: Miecław (listopad 2004)
  Źródło: Własnowierca
  DLACZEGO WARTO SIĘ DECHRYSTIANIZOWAĆ?
  1. Nie wiadomo, co tak naprawdę dzieje się z ludzką aurą i duszą  podczas przymusowej inicjacji chrztu. Dechrystianizacja pozwala  prewencyjnie odciąć się od niekorzystnych wibracji i zapanować nad  własnym życiem.
  2. Dechrystianizacji mogą poddać się nawet te osoby, które pragną  wstąpić do innej religii. Oczyszczenie aury z brudów pozwoli poczuć się  czystym, jak nowo narodzone niemowlę, i świadomie dokonać wstąpienia do  jakiejkolwiek organizacji religijnej. Bez katolickich “prezentów”.
  3. Dechrystianizacja częściowa, czyli akt apostazji, pozwala mieć  pewność, że występujący z Kościoła nie będzie mieć katolickiego  pogrzebu i grobu z wbitym krzyżem. Po dokonaniu apostazji żaden ksiądz  nie odprawi modłów nad grobem nie-katolika.
  4. Akt apostazji osłabia siłę Kościoła Katolickiego. Brak formalnego  wystąpienia z Kościoła fałszuje statystyki i zawyża liczbę wiernych, a  to wpływa niekorzystnie na politykę państwa wobec innowierców.
  5. Dechrystianizacja ma moc terapeutyczną dla osób nieszczęśliwych z  powodu niedobrowolnego poddania się obrzędom katolickim w wieku  dziecięcym. Katolicy twierdzą, że chrztu nie da się odczynić (tak  twierdzi Kościół) i sprawia to innowiercom psychiczne cierpienie.  Dechrystianizacja pokazuje, że tak nie jest, że każdy może zerwać  psychiczną więź z niechcianym kultem i oczyścić się z niego. Pozwala  żyć w zgodzie z samym sobą.
  DECHRYSTIANIZACJA DUCHOWA - INFORMACJE DODATKOWE
  Dechrystianizacji powinien dokonać rodzic, szaman, egzorcysta, lub  najlepszy przyjaciel - który chce naszego dobra. Może tego dokonać  także Twoje dziecko, jeśli siłą swojej miłości chce Ci pomóc (musi  rozumieć, co czyni). Zdecydowanie nie powinien tego czynić satanista,  guru sekty, etc. Osoba, która dokona dechrystianizacji, musi robić to  szczerze, z głębi serca, dla naszego dobra, a nie dla pieniędzy czy  spłacenia długu (także długu wdzięczności). W najgorszym wypadku można  pojechać w tzw. miejsce mocy (np. na Ślężę) i dokonać jej samemu w  obliczu duchów i sił magicznych owego miejsca.
  1. Odwrócenie chrztu polega na obmyciu twarzy z chrześcijańskiego  oblicza i wszelkich konsekwencji chrztu. Woda nie powinna być zwykłą  kranówką, lecz mieć właściwości lecznicze lub magiczne. Może to być  woda mineralna ze sklepu poddana działaniu muzyki klasycznej (np.  Mozarta). Pod jej wpływem struktura wody nabierze właściwych wibracji  (badania naukowe dowiodły, że woda poddawana muzyce poważnej nabiera  podobnych cech, co wody ze znanych uzdrowisk). Podczas obmycia twarzy z  chrztu należy nadać posiadanemu imieniu nowe, niechrześcijańskie  znaczenia, lub zmienić je na nowe (później o legalizację imienia należy  wystąpić do Starostwa Powiatowego podając za przyczynę kwestie  religijne).
  2. Odwrócenie I. komunii świętej - należy w ognisku spalić fragment  włosów symbolizujących ciało Chrystusa, które otrzymaliśmy w czasie I.  komunii świętej. Nie należy zapominać o wypowiedzeniu formułki, że  zwracamy ciało i krew Chrystusa i niech wracają tam, skąd przyszły,  czymkolwiek są.
  3. Odwrócenie bierzmowania polega na przerobieniu nakreślonego nad  głową palcem umaczanym w oliwie znaku krzyża w inny znak. Najprościej  dorobić nad głową kółko - wtedy katolicki znak krzyża zamienia się w  astronomiczny symbol planety Ziemia (krzyż wpisany w okrąg) i w tym  kontekście oznacza “Ziemianina”. Poza tym okrąg ogranicza zasięg  oddziaływania krzyża. Dla nadania odpowiedniej rangi przemianie  symbolu, należy wypowiedzieć formułkę informującą o dokonywanym zabiegu.
  4. W kwestii odwrócenie pozostałych sakramentów - każdy  zainteresowany powinien sam zdecydować, jak tego dokonać. Najlepiej  wymyślić coś analogicznego.
  PROPOZYCJE ŻYCIOWE DLA ZDECHRYSTIANIZOWANYCH
  1. Zamiast ślubu kościelnego można zawrzeć ślub cywilny i  zorganizować wesele z wielką pompą, rekonstruując np. historyczne  obyczaje weselne. Wesele takie na pewno będzie ciekawe i nieprzeciętne.
  2. Zamiast I. komunii świętej można zafundować dziecku (aby nie  czuło się gorsze od rówieśników) postrzyżyny. Żyją w Polsce słowiańscy  kapłani, którzy dokonują postrzyżyn. Postrzyżyny to obyczaj społeczny,  nie religijny, więc nie musimy się obawiać, że łamiemy wolność naszego  dziecka - postrzyżyny nie przypiszą go do żadnej religii! Kapłanów  słowiańskich można znaleźć np. w internecie. A w przypadku problemów,  postrzyżyn może dokonać rodzic.
Źródło: Wolne Media
			
			
									
						
										
						Dechrystianizacja
Re: Dechrystianizacja
Nie wiem czy te wszystkie rytuały są potrzebne.Może niektórym tak.Już dawno temu instytucja pt.KRK mnie nie interesuje.Jakoś nie cierpię z tego powodu,też jestem wolny.Co do apostazji,myślę że nie będzie konieczna,owa instytucja umrze śmiercią naturalną. 
			
			
									
						
							
ŻYCIE JEST TYLKO GRĄ
WSZYSTKO,CZYM ONO JEST,TO ILUZJA,ALE WY,GRACZE,DOSZLIŚCIE DO PRZEKONANIA,ŻE TO JEDYNA RZECZYWISTOŚĆ
Re: Dechrystianizacja
Mam znajomego apostatę.  Nie widzę jednak, żeby jakoś po swoim akcie apostazji stał się dużo szczęśliwszym człowiekiem. Jedyny plus, jaki dostrzegłem u niego w tej kwestii, to że przestał wypowiadać monotonne, antyklerykalne opinie - uspokoił się gdy znalazł się "poza systemem" 
			
			
									
						
										
						

